Gdy kiedyś pozwoliłam sobie na mały wypad ze znajomymi po którym straciłam nie tylko głowę, ale też rachubę czasu, ledwo się ruszałam – tak bardzo dał o sobie znać mój brat i jego nienawiść do wszelkiej patologii, a konkretnie to pijaków. Zawsze mi mówił, jak to nienawidzi ludzi, którzy popadli w nałóg i chodzą po ulicach żebrać. Wysłuchiwałam tego chociaż dwa razy tygodniowo.
- Może wezmę to co ty – stwierdziłam po chwili patrząc na wygląd jego napoju. Ta iluzja... bo to była iluzja, co nie?
- Jak uważasz – odwrócił się na chwilę do dziewczyny, która podała mu napój. Poprosił ją o kolejną porcję, po chwili w dłoni trzymała kolorowe rybki.
- Często chodzisz do takich miejsc? - zapytałam przerywając chwilową ciszę (między nami, w całym lokalu grała głośna muzyka).
- Zależy jaki mam dzień lub okazję – zaczął kręcić szklanką, ale kolorowe rybki wyglądały, jakby ta czynność ich wcale nie dotyczyła - Ty chyba rzadziej przychodzisz – stwierdził. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- To, że nie mogę się zdecydować na alkohol, nie znaczy, że nie zaglądam do pubów – stwierdziłam i wypiłam łyk "akwariowej" wody zapominając, że nie jestem w tym najlepsza. Odsunęłam od siebie szklankę i zakaszlnęłam dwa razy. Spojrzałam kątem oka na chłopaka, który uśmiechał się zwycięsko.
- Zdecydować się to jedno, ale wybrać odpowiedni dla siebie, to drugie – upił duży łyk ze swojej szklanki i odstawił ją na miejsce ze spokojną miną, jakby chciał mi pokazać, jak to się robi. Lekko się uśmiechnęłam i cicho zaśmiałam.
- No dobra, nie zaglądam nigdzie. Jak już coś pije, to zwykłego i słabego – przyznałam mu rację.
- Nawet w te najbardziej dobijające dni?
- Nie... - pokręciłam głową, ale nie dokończyłam zdania. Nie chciałam mu mówić, że zamykam się w pokoju. Zabrzmiałoby to tak, jakbym w nim płakała, a na pewno nic mu nie powiem o obrazach. To jest mój sekret. Ponowiłam drugą próbę alkoholową; tym razem wzięłam mniejszy łyk, a dzięki temu, że zapoznałam się z jego skutkami, ciecz przepłynęła w mojej szyi swobodnie i bez żadnego krztuszenia.
- Robisz postępy – zauważył.
Odwróciłam na chwilę do tyłu głowę. Ludzie tańczyli na parkiecie nieco ściśnięci, w grupkach, parach lub osobno; mimo wszystko wyglądali, jakby tańczyli w jednej przyjacielskiej paczce. Kiedyś koleżanka opowiadała mi jak tańczyć na jakichkolwiek imprezach. Są trzy metody: "na sztywniarę"- najczęściej ze szklanką picia stajesz gdzieś na poboczu i tylko machasz na boki lekko biodrami i ramionami. Bez szału. Drugą metodę nazywała "na dzi*kę" – takie kobiety ocierały się o każdego i niczego nie wstydziły. Trzecia, która najbardziej mi się spodobała, chociaż wiedziałam, ze nigdy jej nie użyje (jak pozostałych), nie miała dokładnej nazwy. Przypominała "taniec wariata" – machałeś wszystkimi kończynami na boki, wczuwając się w rytm muzyki i dając z siebie wszystko, dzięki czemu ludzie się od ciebie odsuwali, by nie dostać w twarz i zyskiwałeś wiele miejsca dla siebie.
- Skoro jesteś częstym gościem, rozumiem, że umiesz tańczyć – powiedziałam do Yongguka z lekkim uśmiechem. Zatopił usta w drinku mierząc mnie wzrokiem.
<Yongguk, tancerzu?>
Ilość słów:541
Ilość punktów: 50+ 135= 185
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz