Ze snu podrywa mnie
ostry dźwięk budzika.
Podnoszę się z
łóżka niemalże automatycznie, spoglądając w zakryte niezdarnie firaną okno.
Słońce nie pojawiło się nawet na horyzoncie, miasto okryte jest ciemnością,
jakby wciąż była noc, a nie rozpoczynał się dzień. Lampy autostrad i pojedyncze
oświetlone okna wielkich budynków rozświetlają spowitą mgłą metropolię,
zmieniając ją w miejsce znane mi tylko z obrazków. Przypomina mi się, że nie
jestem w przytulnej sypialni na przedmieściach tylko w taniej kawalerce w
Alatras. Po moim karku przechodzi lodowaty dreszcz. Przypomnij mi jeszcze raz,
po co tu przyjechałeś.
Marszczę brwi, idąc
w stronę toalety. Wciąż nie potrafię przyzwyczaić się do ciasności mieszkania,
tego, jak mało miejsca można zmienić w coś, w czym nawet da się żyć. Potykam
się o książki porozrzucane na podłodze, ale nie zawracam sobie głowy
podnoszeniem ich.
Woda jest zimna,
bez względu na to ile czekam, nastawiając kurek na gorącą. Wreszcie poddaję się
i postanawiam wziąć prysznic w zimnej wodzie, ignorując krzyk matki w mojej
głowie, że się przeziębię.
Z tą temperaturą na zewnątrz, tak czy siak,
prawdopodobnie się rozchoruję.
Przyjechałeś tu do
akademii, pomóc spłacać matce długi, masz tu cel i go spełnisz. Wzdycham cicho,
wchodząc powoli pod strumień wody. Zimny jak lód płyn spływa po moim karku,
powodując, że cały drżę.
Ten dzień zapowiada
się wspaniale.
Sam nie wiem, czego
spodziewałem się po praktycznie najtańszej kawalerce w mieście (przynajmniej
tej ze wszystkimi czterema ścianami i dojazdem do akademii krótszym niż
godzina), ale po znalezieniu karteczki przypiętej do drzwi, deklarującej, że
wody, nawet tej zimnej, nie będzie do końca tygodnia („tak samo, jak światła,
niezmiernie przepraszamy”) coś we mnie pękło.
Trudno, dożyję.
Chyba.
Okazuje się, że mój
płaszcz nie wystarcza na okrutną zimę, o jaką postanowił przysporzyć nas
Urkios; na szczęście po drodze do metra trafiam na obskurną uliczkę, w której
rozłożone jest kilka stoisk. Jestem dość dumny z efektu zakupów na bazarze,
jakim jest miękki, gruby bordowy szalik i ciemne, ciepłe rękawiczki.
Swoje ostatnie
kieszonkowe wydaje na bilet, rezygnując z posiłku. Cóż, miałem wybór –
zamarznąć lub umrzeć z głodu.
W metrze jest tak
ciasno, że trudno mi się oddycha, choć sam nie jestem pewien, czy to nie z
powodu paniki.
Wszystko w Alatras
jest całkowicie inne od miejsca, w którym dorastałem. Bezpieczny, drobny dom na
obrzeżach mniejszego miasta, skromny ogródek i ciche sąsiedztwo. Matka zawsze
zajmowała się domem, dbając o naukę i dobre wychowanie swoich dzieci. Mój żołądek
skręca się na myśl o tym, jak musi się teraz czuć, sama, prawdopodobnie w
pracy, martwiąca się o Joanne i Sonyę, jak radzą sobie w szkole, czy Theodor
odrobił lekcje, czy ja zdążyłem odespać kolejną naderwaną nocną zmianą noc.
Jak na zawołanie
mój telefon wibruje. Próbuję wyciągnąć
go z kieszeni, ale ciała obcych ludzi naciskają na mnie ze wszystkich stron i
ledwo co mogę wziąć oddech, ściskając kurczowo pasek torby. Odpiszę mamie
później, nie powinna aż tak się martwić.
Kogo ty oszukujesz,
matka martwi się o ciebie jak cholera, pewnie siedzi przy oknie i martwi się i
martwi, i martwi-
Z zamyślenia wyrywa
mnie piknięcie i masy ludzi wypływają z wagonu jak na zawołanie. Spoglądam na
mapkę, nie jeszcze nie wychodzisz, uspokój się, oddychaj-
Kolejne wibracje
zmuszają mnie do wyciągnięcia telefonu z kieszeni.
Dwie wiadomości od
Sonyi, jedna od Joanne i trzy nieodebrane połączenia od mamy. Naciskam guzik
drżącym palcem i przykładam telefon do ucha.
- Fedya! – ciepły
ton matki lekko rozluźnia moje spięte mięśnie, ale wciąż słyszę w jej głosie
zmęczenie, które próbuje ukryć pod uśmiechem. – Jak życie w wielkim mieście?
- Mamo, dopiero
wczoraj tu przyjechałem - zasłaniam
twarz dłonią, próbując zignorować spojrzenia innych podróżników, rzucane mi z
zażenowaniem.
- Nie przepracowuj
się tam, słońce – niemal słyszę, jak marszczy brwi i spaceruje w kółko po
pokoju, ściskając coś nerwowo w dłoni. – Zawsze mogę ci przesłać pieniądze,
wiesz o tym-
- Mamo – biorę
głęboki oddech, zmuszając mój głos, żeby przyjął jak najpewniejszy ton. – Po to
tutaj przyjechałem, żeby cię odciążyć. Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie
dobrze – powtarza to kilka razy drżącym głosem, jakby sama próbowała siebie
upewnić. Po kilku sekundach słyszę nerwowy śmiech i już wiem, że gdzieś tam,
trzy godziny pociągiem stąd, moja mama chodzi w kółko po pokoju, marszcząc
brwi, próbując powstrzymywać łzy spływające jej po policzkach.
- Mam już
dwadzieścia lat. Poradzę sobie – zagryzam wargę, oczekując jej odpowiedzi.
Przez chwilę słyszę tylko niestabilny oddech i pociąganie nosem i próbuje
skupić się na mapce metra, upewniając się, że wiem, gdzie wysiadam.
- Sonya już tęskni,
Fedyushka. Wracaj szybko – chcę powiedzieć, że wrócę szybko i to z takimi
funduszami, że już nie będzie czego spłacać, ale przerywa mi dźwięk
zakończonego połączenia. Chowam telefon do kieszeni, drżąc lekko. Zaraz trafisz
do akademii, wszystko będzie dobrze.
Okazało się, że ten
przystanek, przy którym wyszło najwięcej ludzi, był moim właściwym celem. Mój
plan trafienia do akademii niecałą godzinę przed czasem nie wypalił, musiałem
cofnąć się, znów przeciskać się między ludźmi w drodze do pociągu i próbując z
niego wyjść.
Gdy wychodzę na
powietrze, zimny powiew wiatru prawie zrzuca mnie z nóg. Okrywam nowy szalik
mocniej wokół twarzy, ignorując, że o wiele trudniej jest mi wziąć pełny
oddech. Mimo wszystko droga do akademii z przystanku zajmuje mi niecałe dziesięć
minut, które spędzam na nerwowym spoglądaniu na zegarek, bo jest za
dwadzieścia, za dziesięć, za pięć-
Staję przed
budynkiem akademii równo o czasie, dzwonek (melodia? dźwięki?) oznajmiający
rozpoczęcie wybrzmiewa, gdy wspinam się do wejścia. Jak na moje szczęście,
wszystko ucicha wraz z moim wejściem i osoby pozostałe na korytarzu rzucają we
mnie spojrzenia, które gdyby mogły, spokojnie zamordowałyby mnie na miejscu.
Przełykam ślinę, uśmiechając się nerwowo. Panuje całkowita cisza, przerywana
moim świszczącym oddechem. Czuję, że robię się czerwony, więc jeszcze bardziej
zasłaniam się szalikiem, choć już jestem
wewnątrz. Moje płuca się palą, ale ignoruje ból i dopiero gdy znikam za rogiem,
w którym nikogo nie ma, wyciągam inhalator.
Sprawdzam minimalnie
pięć razy grafik i mapę budynku, zanim ląduje pod drzwiami sali, w której
powinienem siedzieć od kilku minut.
Moje spóźnione
wejście nikogo nie rusza, nawet wykładowcy, który nie przerywa swojej przemowy.
Burczę ciche „przepraszam”, nurkując w głąb sali. Bezmyślnie rzucam się na
pierwsze lepsze miejsce, opierając dłonie o ramię krzesła. Już chcę usiąść, by
zwracać na siebie jak najmniej uwagi, gdy zauważam, że miejsce tuż obok jest
zajęte.
Cholera, już za
późno, żeby uciekać gdzie indziej.
Odchrząkuję cicho,
próbując zmusić swój oddech do uspokojenia.
- Mogę się
przysiąść? – szepczę niepewnie, obserwując chłopaka siedzącego obok. On, o
dziwo, uśmiecha się ciepło, przytakując.
Siadam, próbując
ściągnąć z siebie płaszcz tak cicho, jak potrafię. Mój sąsiad wydaje się nawet
zainteresowany wywodem nauczyciela, więc i ja próbuję skupić się na jego
przemowie, ale trudno mi się skoncentrować, gdy wokół jest tyle ludzi. Czuję,
jak moja noga podskakuje mimowolnie ze stresu.
Spoglądam nerwowo
na chłopaka obok. Wygląda na dość wysokiego, na pewno wyższego ode mnie. Ma
jasne włosy i przez chwile zastanawiam się, czy istnieje taki naturalny kolor,
gdy zauważam cień odrostów i ciemne brwi. Jego ciemne oczy są podkrążone, lekko
zaczerwienione odznaczają na tle bladej skóry.
Pociągam
nieznacznie nosem, słysząc karcący głos matki z rana, gdy oczy chłopaka lądują
na mnie. Przez chwilę patrzymy na siebie w ciszy i czuję, jak się czerwienię,
bo cholera, on zauważył, że go obserwuję, co mam teraz zrobić?
Mój obeznany w kontaktach
z ludźmi mózg podsunął mi tylko jeden pomysł.
- Fyodor. Fyodor
Phoenix. Możesz mi mówić Fedya. Albo Fyodor, to nie ma znaczenia – wyciągam
sztywną rękę w jego stronę, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Mam ochotę ochrzanić
Herberta, że kazał matce nauczać nas w domu, bo zwykła szkoła oszczędziłaby mi
tak niezręcznych sytuacji. W końcu w szkole poznawało się ludzi, prawda?
Chłopak wydaje się
nieco rozbawiony tą sytuacją, ale ściska po chwili moją dłoń, potrząsając ją
lekko.
- Kim Yongguk.
Siedzimy chwilę w
ciszy, znudzony głos wykładowcy w tle jak biały szum. Jasnowłosy po jakimś
czasie odwraca głowę znów w stronę nauczyciela stojącego z przodu sali. Czuję,
jak stres zjada mnie od środka i chowam głowę mocniej w szaliku, którego z
jakiegoś nieznanego mi powodu nie zdjąłem. Biorę kilka głębokich oddechów, ale
wciąż czuję ucisk w płucach, więc sięgam po inhalator. Z zamyślenia wyrywa mnie
głos chłopaka obok.
- Co to?
Czuję, że robię się
jeszcze bardziej czerwony, jeżeli to możliwe i karcę się w głowie, bo obiecałem
sobie, że nie będę nikomu wpychać swojej choroby, miało być dyskretnie i cicho.
- Inhalator. Jestem
astmatykiem – próbuję nonszalancko wzruszyć ramionami, ale to tylko mnie
dezorientuje i udaje mi się zrzucić moją torbę na podłogę, jej zawartość
wysypująca się na posadzkę. Schylam się, zbierając gorączkowo rozrzucone
zeszyty i drobniaki. O dziwo, mój sąsiad również się schyla, pomagając mi
ogarnąć bałagan.
- Ale ze mnie
niezdara – śmieje się, gdy udaje nam się wszystko zebrać; panicznie unikając
palącego wzroku jasnowłosego. On otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale
rozbrzmiewa ta sama melodia z wcześniej, oznajmiająca koniec wykładu.
Świetnie, nie dość,
że nic z niego nie wyniosłem, to jeszcze zrobiłem siebie debila przed potencjalnym
znajomym. Imponujące, Fyodor, imponujące.
Mimo wszystko
wychodzimy z Sali obok siebie, podążając za tłumem. Zaciskam rączkę torby
mocniej, spoglądając na chłopaka kątem oka.
- Od dawna tu
mieszkasz? – daję sobie mentalny strzał w twarz, bo jest tyle lepszych sposobów
na rozpoczęcie rozmowy, a ty musisz zawsze wszystko pieprzyć.
- Tak szczerze
mówiąc to od wczoraj – on drapie się po karku, zerkając na mnie. Mimowolnie
uśmiech wpełza na moje usta.
- Nie ma mowy! Ja
też tu wczoraj przyjechałem! – mam wrażenie, że powiedziałem to nieco za
głośno, ale ignoruje wszelkie zaniepokojone myśli i uśmiecham się szerzej.
Razem z grupką ludzi lądujemy w innej części budynku, pod kolejną salą.
Spoglądając na osoby wokół mnie, zdaję sobie sprawę, jak mało wiem na temat
wszystkiego, czego będziemy się uczyć w tej akademii.
Fantastycznie.
- Nie wiesz może,
co teraz robimy? – wskazałem niepewnie na nas i ludzi wokół uśmiechając się
nerwowo.
<Yongguk?>
Ilość słów: 1 621
Otrzymane punkty: 50 + 405 = 455