Ułożyłem w dłoniach plik pomiętych kartek, które przez lata wyrywałem z kratkowanych zeszytów. Niektóre pożarte przez czas, inne naderwane przez psy które przewinęły się przez mój pokój przez dwadzieścia dwa lata życia. Przyklęknąłem na skrzypiących,drewnianych panelach unosząc delikatnie spływające z łóżka białe prześcieradło. Ułożyłem swoje skarby w kartonowym pudle, które następnie skrzętnie owinąłem taśmą maskującą, wsuwając je głęboko pod łóżko.
Następnie wyprostowałem się, niedbale pstrykając nadgarstkami. Zacząłem rozglądać się bezwiednie po swoim pokoju, który nagle wydał się taki zimny. Zniknęły moje rysunki, teksty i koszulki piętrzące się na krześle. Zdjęcia które powiesiłem na ścianie przestały ją zdobić. Pozostał tylko nudny, pusty kolor elewacji. Westchnąłem głęboko, podnosząc z łóżka ciężką, czarną torbę. Otworzywszy drzwi przystanąłem jednak, by znów spojrzeć za siebie. Otoczyłem wzrokiem wszystko, od zakurzonych półek z książkami po okno pokryte spływającymi po tafli szkła kroplami deszczu.
Chłodny dreszcz podniecenia musnął mój kark, sprawiając że zacisnąłem rękę na uchwycie torby przerzuconej przez ramię. Świadomość tego, że zaczynam nowy rozdział w swoim życiu napawała mnie nadzieją na coś lepszego. Jednocześnie obawiałem się pozostawienia wszystkiego, co znałem i udania się gdzieś daleko w świat, skąd mogłem nigdy nie wrócić.
Klamka zapadła. Zamknąłem za sobą drzwi, robiąc krok w stronę schodów. Zszedłem po nich w dół, żegnając się z domem poprzez muśnięcie dłonią każdego centymetra drewnianej poręczy.
Moja matka, oparta o parapet stała w kuchni paląc zawzięcie papierosa, wtulona w zimną szybę uchylonego okna. Wahałem się z wołaniem jej, chcąc przedłużyć chwilę spokoju rodzicielki. Wiedziałem, jak bardzo nie chciała bym jechał. Przecież nie po to opuściła swój dom i pracę, nie po to zmieniła nasze nazwisko, nie po to wyrzekła się wszystkiego, by teraz tak zwyczajnie mnie wypuścić.
Czułem się źle, odchodząc mimo jej płaczu i nalegań ciągnących się odkąd tylko moja aplikacja do armii została przyjęta. Wiedziałem, że w tym momencie żałowała tych wszystkich lat poświęconych takiemu niewdzięcznemu gówniarzowi, któremu zamarzyło się przygody. Nie mogłem zaprzeczyć, matce na pewno wiodłoby się lepiej beze mnie. Nie musiałaby mieszkać w starym domu na poboczach, prowadząc nędzną kwiaciarnię otworzoną na kredyt.
Dlatego musiałem odejść, w końcu odciążyć jej spracowane ramiona. Gdy już osiągnę swój cel wrócę i kupię jej piękny dom w jej rodzinnym mieście, tam, gdzie pochowała ojca.
-Już? -Ton mojej matki był chłodny, aczkolwiek naturalny. Zignorowałem podprogową prośbę, by powiedział "nie". Podjąłem decyzję, jadę i koniec.
-Tak- Odparłem, skręcając do sieni. Rzuciłem torbę pod ścianę, obok sporego kartonu wypełnionego jeszcze większą ilością rzeczy. Zacząłem się ubierać w oczekiwaniu na rodzicielkę, która jednak bardzo się ociągała. Westchnąłem głęboko, podnosząc swoje rzeczy z podłogi.-Czekam w samochodzie-rzuciłem, otwierając frontowe drzwi mieszkania.
Otworzyłem bagażnik czerwonego pickup'a, wrzucając do środka swoje manatki. Usadowiłem się na miejscu kierowcy, odsuwając siedzenie maksymalnie do tyłu, za co matka zawsze mnie ganiła.
Wkrótce kobieta otworzyła drzwi, wsiadając na miejsce pasażera. Ujrzałem odbicie swojej twarzy w jej delikatnie zaparowanych okularach. Ruszyliśmy nie wymieniając żadnych dodatkowych słów. Jazda zajęła nam około pół godziny, w końcu dotarliśmy na stację metra.
Wysiedliśmy z auta, po czym ceremonialnie złożyłem kluczyk w otwartą dłoń kobiety. Czarnowłosa uniosła twarz w górę by spojrzeć na moją twarz - Na pewno dasz radę?
-Zaufaj mi. Jeszcze będziesz ze mnie dumna- Zapadła chwila ciszy, wypełniona cichym gwizdaniem zatrzymujących się i ruszających ociężale pociągów.
-Przyprowadź przynajmniej jakąś dziewczynę do domu, co? Niech będzie ładna-Matka uśmiechnęła się delikatnie, klepiąc mnie ramię.
-Przyprowadzę ci chłopaka-Moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech, gdy zbliżyłem twarz nieco w stronę kobiety z ochotą kontynuowania żartobliwych zaczepek.
-Tylko niech będzie silny, żeby wnosić mi pudła do sklepu. Z ciebie nie ma żadnego pożytku -Delikatnie uszczypnęła koniuszek mojego zadartego nosa zmuszając mnie do gwałtownego odsunięcia głowy-Leć, bo się spóźnisz.
Ukłoniłem jej się nisko, powoli wycofując się do tyłu. Po chwili szedłem już zwrócony w drugą stronę, powstrzymując się od spoglądania w tył. Wiedziałem, że matka płacze. Nie musiałem tego sprawdzać. Nie chciałem. Stanąłem na peronie, trzymając w dłoniach karton. Kiwałem się niecierpliwie na boki, chcąc już znaleźć się w swoim nowym mieszkaniu. Następnego dnia miałem rozpocząć realizację swojego marzenia.
Podekscytowany otworzyłem oczy. Całe mieszkanie zalane było jeszcze czernią a drażniący zapach nowości przypominał mi o tym, że nie jestem w domu. Podniosłem się z łóżka, dotykając gołymi stopami zimnej podłogi. Wstałem nie dbając o poprawienie odstających na każdą stronę włosów ani zmiętej, szarej koszulki która odkrywała nie okrywała już sporej części moich pleców.
Zamiast tego otworzyłem lekko skrzypiącą szafę, by po raz setny zobaczyć mój kombinezon. Pogładziłem go palcami, uśmiechając się do siebie niczym dziecko. Zapracowałem na to wszystko sam, już od liceum czepiając się każdej wolnej posady. Cóż, planowałem tu przyjechać tuż po zakończeniu średniej edukacji. Niestety byłem zmuszony przepracować jeszcze trzy lata, by dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Wkroczyłem do budynku, by już z wejścia zostać kilka razy potrąconym przez rosłych żołnierzy. Przekląłem pod nosem, rozmasowując obite ramiona. Nie to że coś, ale może trochę szacunku do człowieka? Nie? Dobra. Włożyłem ręce głęboko w kieszenie czarnej, długiej bluzy snując się po schodach w górę. Zastanawiałem się, co stało się tym ludziom. Byłem pewien, że oni też kiedyś byli dzieciakami jedzącymi pastę do zębów. A teraz? Moim oczom ukazywało się coraz liczniejsze stado wytatuowanych byków,gotowych wdeptać mnie w ziemię. Ciarki przeszły mi plecach.
Wstrzymałem oddech, odliczając powoli do trzech. To był dopiero pierwszy dzień, nie miałem możliwości tego popsuć. Nie ważne co by się działo, nie było miejsca na błąd.
Pochyliłem się, unikając wzroku ludzi dookoła. W głowie zaczął się mętlik, tysiąc myśli na raz zalało mi głowę.
A co, jeśli wszystko zniszczę już pierwszego dnia? A co jeśli...?
Nagle ktoś z impetem uderzył mnie w ramię. Przed oczami mignęła mi czerwona bluza. Jakiś chłopak rzucił pospieszne "Przepraszam", by nie przejmując się zbytnio pobiec dalej. Poderwałem głowę do góry, rozglądając się bacznie dookoła. Nagle znalazłem się jakby w innym świecie. Wszyscy wydawali się tacy...normalni? Wyglądali jak ludzie których mijałem każdego dnia na ulicy. Nie mieli na sobie kombinezonów, odznak ani setki tatuaży.
Odetchnąłem z ulgą, odgarniając z czoła niesforne kosmyki włosów. Za dużo myślę. Znowu.
Rozbrzmiał dzwonek, a przynajmniej dziwna melodyjka którą można by nim nazwać. Opiekun wpuścił wszystkich do sali, przez co znów poczułem się jakbym był w liceum. Ciesząc się nostalgicznym uczuciem, które nie miało prawa potrwać długo zająłem miejsce przy ścianie. Usadowiłem się obok grzejnika który był jak dotychczas moim jedynym sprzymierzeńcem w tym przesiąkniętym chłodem budynku. Wsłuchałem się w głos mężczyzny, który rozpoczął zapoznawanie nas z podstawowymi zasadami placówki.
Nagle czyjeś dłonie spoczęły na oparciu krzesła zaraz obok tego, które było przeze mnie okupowane
- Mogę się przysiąść? - Wyszeptał przybysz, widocznie nie chcąc przeszkadzać wykładowcy.
W odpowiedzi kiwnąłem głową, uśmiechając się zapraszająco do nowo przybyłej osoby.
<Ktoś? Coś?>
Ilość słów: 1091
Otrzymane punkty: 50+275=325
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz