niedziela, 25 lutego 2018

Od Fyodora CD Yongguk'a 'Pierwszy krok'

Ze snu podrywa mnie ostry dźwięk budzika.
Podnoszę się z łóżka niemalże automatycznie, spoglądając w zakryte niezdarnie firaną okno. Słońce nie pojawiło się nawet na horyzoncie, miasto okryte jest ciemnością, jakby wciąż była noc, a nie rozpoczynał się dzień. Lampy autostrad i pojedyncze oświetlone okna wielkich budynków rozświetlają spowitą mgłą metropolię, zmieniając ją w miejsce znane mi tylko z obrazków. Przypomina mi się, że nie jestem w przytulnej sypialni na przedmieściach tylko w taniej kawalerce w Alatras. Po moim karku przechodzi lodowaty dreszcz. Przypomnij mi jeszcze raz, po co tu przyjechałeś.
Marszczę brwi, idąc w stronę toalety. Wciąż nie potrafię przyzwyczaić się do ciasności mieszkania, tego, jak mało miejsca można zmienić w coś, w czym nawet da się żyć. Potykam się o książki porozrzucane na podłodze, ale nie zawracam sobie głowy podnoszeniem ich.
Woda jest zimna, bez względu na to ile czekam, nastawiając kurek na gorącą. Wreszcie poddaję się i postanawiam wziąć prysznic w zimnej wodzie, ignorując krzyk matki w mojej głowie, że się przeziębię.
Z tą temperaturą na zewnątrz, tak czy siak, prawdopodobnie się rozchoruję.
Przyjechałeś tu do akademii, pomóc spłacać matce długi, masz tu cel i go spełnisz. Wzdycham cicho, wchodząc powoli pod strumień wody. Zimny jak lód płyn spływa po moim karku, powodując, że cały drżę.
Ten dzień zapowiada się wspaniale.

Sam nie wiem, czego spodziewałem się po praktycznie najtańszej kawalerce w mieście (przynajmniej tej ze wszystkimi czterema ścianami i dojazdem do akademii krótszym niż godzina), ale po znalezieniu karteczki przypiętej do drzwi, deklarującej, że wody, nawet tej zimnej, nie będzie do końca tygodnia („tak samo, jak światła, niezmiernie przepraszamy”) coś we mnie pękło.
Trudno, dożyję.
Chyba.

Okazuje się, że mój płaszcz nie wystarcza na okrutną zimę, o jaką postanowił przysporzyć nas Urkios; na szczęście po drodze do metra trafiam na obskurną uliczkę, w której rozłożone jest kilka stoisk. Jestem dość dumny z efektu zakupów na bazarze, jakim jest miękki, gruby bordowy szalik i ciemne, ciepłe rękawiczki.
Swoje ostatnie kieszonkowe wydaje na bilet, rezygnując z posiłku. Cóż, miałem wybór – zamarznąć lub umrzeć z głodu.
W metrze jest tak ciasno, że trudno mi się oddycha, choć sam nie jestem pewien, czy to nie z powodu paniki.
Wszystko w Alatras jest całkowicie inne od miejsca, w którym dorastałem. Bezpieczny, drobny dom na obrzeżach mniejszego miasta, skromny ogródek i ciche sąsiedztwo. Matka zawsze zajmowała się domem, dbając o naukę i dobre wychowanie swoich dzieci. Mój żołądek skręca się na myśl o tym, jak musi się teraz czuć, sama, prawdopodobnie w pracy, martwiąca się o Joanne i Sonyę, jak radzą sobie w szkole, czy Theodor odrobił lekcje, czy ja zdążyłem odespać kolejną naderwaną nocną zmianą noc.
Jak na zawołanie mój telefon wibruje.  Próbuję wyciągnąć go z kieszeni, ale ciała obcych ludzi naciskają na mnie ze wszystkich stron i ledwo co mogę wziąć oddech, ściskając kurczowo pasek torby. Odpiszę mamie później, nie powinna aż tak się martwić. 
Kogo ty oszukujesz, matka martwi się o ciebie jak cholera, pewnie siedzi przy oknie i martwi się i martwi, i martwi-
Z zamyślenia wyrywa mnie piknięcie i masy ludzi wypływają z wagonu jak na zawołanie. Spoglądam na mapkę, nie jeszcze nie wychodzisz, uspokój się, oddychaj-
Kolejne wibracje zmuszają mnie do wyciągnięcia telefonu z kieszeni.
Dwie wiadomości od Sonyi, jedna od Joanne i trzy nieodebrane połączenia od mamy. Naciskam guzik drżącym palcem i przykładam telefon do ucha.
- Fedya! – ciepły ton matki lekko rozluźnia moje spięte mięśnie, ale wciąż słyszę w jej głosie zmęczenie, które próbuje ukryć pod uśmiechem. – Jak życie w wielkim mieście?
- Mamo, dopiero wczoraj tu przyjechałem -  zasłaniam twarz dłonią, próbując zignorować spojrzenia innych podróżników, rzucane mi z zażenowaniem.
- Nie przepracowuj się tam, słońce – niemal słyszę, jak marszczy brwi i spaceruje w kółko po pokoju, ściskając coś nerwowo w dłoni. – Zawsze mogę ci przesłać pieniądze, wiesz o tym-
- Mamo – biorę głęboki oddech, zmuszając mój głos, żeby przyjął jak najpewniejszy ton. – Po to tutaj przyjechałem, żeby cię odciążyć. Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze – powtarza to kilka razy drżącym głosem, jakby sama próbowała siebie upewnić. Po kilku sekundach słyszę nerwowy śmiech i już wiem, że gdzieś tam, trzy godziny pociągiem stąd, moja mama chodzi w kółko po pokoju, marszcząc brwi, próbując powstrzymywać łzy spływające jej po policzkach.
- Mam już dwadzieścia lat. Poradzę sobie – zagryzam wargę, oczekując jej odpowiedzi. Przez chwilę słyszę tylko niestabilny oddech i pociąganie nosem i próbuje skupić się na mapce metra, upewniając się, że wiem, gdzie wysiadam.
- Sonya już tęskni, Fedyushka. Wracaj szybko – chcę powiedzieć, że wrócę szybko i to z takimi funduszami, że już nie będzie czego spłacać, ale przerywa mi dźwięk zakończonego połączenia. Chowam telefon do kieszeni, drżąc lekko. Zaraz trafisz do akademii, wszystko będzie dobrze.

Okazało się, że ten przystanek, przy którym wyszło najwięcej ludzi, był moim właściwym celem. Mój plan trafienia do akademii niecałą godzinę przed czasem nie wypalił, musiałem cofnąć się, znów przeciskać się między ludźmi w drodze do pociągu i próbując z niego wyjść.
Gdy wychodzę na powietrze, zimny powiew wiatru prawie zrzuca mnie z nóg. Okrywam nowy szalik mocniej wokół twarzy, ignorując, że o wiele trudniej jest mi wziąć pełny oddech. Mimo wszystko droga do akademii z przystanku zajmuje mi niecałe dziesięć minut, które spędzam na nerwowym spoglądaniu na zegarek, bo jest za dwadzieścia, za dziesięć, za pięć-
Staję przed budynkiem akademii równo o czasie, dzwonek (melodia? dźwięki?) oznajmiający rozpoczęcie wybrzmiewa, gdy wspinam się do wejścia. Jak na moje szczęście, wszystko ucicha wraz z moim wejściem i osoby pozostałe na korytarzu rzucają we mnie spojrzenia, które gdyby mogły, spokojnie zamordowałyby mnie na miejscu. Przełykam ślinę, uśmiechając się nerwowo. Panuje całkowita cisza, przerywana moim świszczącym oddechem. Czuję, że robię się czerwony, więc jeszcze bardziej zasłaniam się  szalikiem, choć już jestem wewnątrz. Moje płuca się palą, ale ignoruje ból i dopiero gdy znikam za rogiem, w którym nikogo nie ma, wyciągam inhalator.
Sprawdzam minimalnie pięć razy grafik i mapę budynku, zanim ląduje pod drzwiami sali, w której powinienem siedzieć od kilku minut.
Moje spóźnione wejście nikogo nie rusza, nawet wykładowcy, który nie przerywa swojej przemowy. Burczę ciche „przepraszam”, nurkując w głąb sali. Bezmyślnie rzucam się na pierwsze lepsze miejsce, opierając dłonie o ramię krzesła. Już chcę usiąść, by zwracać na siebie jak najmniej uwagi, gdy zauważam, że miejsce tuż obok jest zajęte.
Cholera, już za późno, żeby uciekać gdzie indziej.
Odchrząkuję cicho, próbując zmusić swój oddech do uspokojenia.
- Mogę się przysiąść? – szepczę niepewnie, obserwując chłopaka siedzącego obok. On, o dziwo, uśmiecha się ciepło, przytakując.
Siadam, próbując ściągnąć z siebie płaszcz tak cicho, jak potrafię. Mój sąsiad wydaje się nawet zainteresowany wywodem nauczyciela, więc i ja próbuję skupić się na jego przemowie, ale trudno mi się skoncentrować, gdy wokół jest tyle ludzi. Czuję, jak moja noga podskakuje mimowolnie ze stresu.
Spoglądam nerwowo na chłopaka obok. Wygląda na dość wysokiego, na pewno wyższego ode mnie. Ma jasne włosy i przez chwile zastanawiam się, czy istnieje taki naturalny kolor, gdy zauważam cień odrostów i ciemne brwi. Jego ciemne oczy są podkrążone, lekko zaczerwienione odznaczają na tle bladej skóry.
Pociągam nieznacznie nosem, słysząc karcący głos matki z rana, gdy oczy chłopaka lądują na mnie. Przez chwilę patrzymy na siebie w ciszy i czuję, jak się czerwienię, bo cholera, on zauważył, że go obserwuję, co mam teraz zrobić?
Mój obeznany w kontaktach z ludźmi mózg podsunął mi tylko jeden pomysł.
- Fyodor. Fyodor Phoenix. Możesz mi mówić Fedya. Albo Fyodor, to nie ma znaczenia – wyciągam sztywną rękę w jego stronę, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Mam ochotę ochrzanić Herberta, że kazał matce nauczać nas w domu, bo zwykła szkoła oszczędziłaby mi tak niezręcznych sytuacji. W końcu w szkole poznawało się ludzi, prawda?
Chłopak wydaje się nieco rozbawiony tą sytuacją, ale ściska po chwili moją dłoń, potrząsając ją lekko.
- Kim Yongguk.
Siedzimy chwilę w ciszy, znudzony głos wykładowcy w tle jak biały szum. Jasnowłosy po jakimś czasie odwraca głowę znów w stronę nauczyciela stojącego z przodu sali. Czuję, jak stres zjada mnie od środka i chowam głowę mocniej w szaliku, którego z jakiegoś nieznanego mi powodu nie zdjąłem. Biorę kilka głębokich oddechów, ale wciąż czuję ucisk w płucach, więc sięgam po inhalator. Z zamyślenia wyrywa mnie głos chłopaka obok.
- Co to?
Czuję, że robię się jeszcze bardziej czerwony, jeżeli to możliwe i karcę się w głowie, bo obiecałem sobie, że nie będę nikomu wpychać swojej choroby, miało być dyskretnie i cicho.
- Inhalator. Jestem astmatykiem – próbuję nonszalancko wzruszyć ramionami, ale to tylko mnie dezorientuje i udaje mi się zrzucić moją torbę na podłogę, jej zawartość wysypująca się na posadzkę. Schylam się, zbierając gorączkowo rozrzucone zeszyty i drobniaki. O dziwo, mój sąsiad również się schyla, pomagając mi ogarnąć bałagan.
- Ale ze mnie niezdara – śmieje się, gdy udaje nam się wszystko zebrać; panicznie unikając palącego wzroku jasnowłosego. On otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rozbrzmiewa ta sama melodia z wcześniej, oznajmiająca koniec wykładu.
Świetnie, nie dość, że nic z niego nie wyniosłem, to jeszcze zrobiłem siebie debila przed potencjalnym znajomym. Imponujące, Fyodor, imponujące.
Mimo wszystko wychodzimy z Sali obok siebie, podążając za tłumem. Zaciskam rączkę torby mocniej, spoglądając na chłopaka kątem oka.
- Od dawna tu mieszkasz? – daję sobie mentalny strzał w twarz, bo jest tyle lepszych sposobów na rozpoczęcie rozmowy, a ty musisz zawsze wszystko pieprzyć.
- Tak szczerze mówiąc to od wczoraj – on drapie się po karku, zerkając na mnie. Mimowolnie uśmiech wpełza na moje usta.
- Nie ma mowy! Ja też tu wczoraj przyjechałem! – mam wrażenie, że powiedziałem to nieco za głośno, ale ignoruje wszelkie zaniepokojone myśli i uśmiecham się szerzej. Razem z grupką ludzi lądujemy w innej części budynku, pod kolejną salą. Spoglądając na osoby wokół mnie, zdaję sobie sprawę, jak mało wiem na temat wszystkiego, czego będziemy się uczyć w tej akademii.
Fantastycznie.
- Nie wiesz może, co teraz robimy? – wskazałem niepewnie na nas i ludzi wokół uśmiechając się nerwowo.

<Yongguk?>

Ilość słów: 1 621
Otrzymane punkty: 50 + 405 = 455

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz