poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Kirȳ 'Cień wiatru'

Dobro i zło od zawsze były pojęciami względnymi. Wychowywano mnie, jak i resztę kadetów na przyszłego, oddanego nacji żołnierza, wpajając głucho, że to my stoimy po dobrej stronie i tuszując przy tym sprytnie własne występki. Nie dziwie im się. Nakręcając się wzajemnie, poziom nienawiści z dziesięciolecia na dziesięciolecie znacznie wzrasta, tworząc konflikt młodych pokoleń. Nienawiść bowiem to ludzka natura. W końcu nikt nie ma wątpliwości co do tego, iż młody Zerebi również wychowuje się w utwierdzeniu, że jest po dobrej stronie medalu. Nie twierdzę, że Zerebi są dobrzy. Nie twierdzę, że my jesteśmy dobrzy. Jesteśmy po prostu mniejszym złem.

Połyskująca tafla wody tańczyła wraz z migoczącymi promieniami słońca, tworząc kryształową powłokę, która oddzielała mnie od nieba. Towarzyszyły im bujające się płynnie, jakby do dźwięków wychodzących z mojej fantazji gęste gronorosty, ograniczając Słońcu przebicie się w głębsze obszary zbiornika, gdzie aktualnie znajdowałam się z dwojga kompanami. Nie była to chwytająca za serce głębina, ponieważ mój organizm nigdy nie przyswajał dobrze gwałtowną zmianę ciśnienia, powodując krwawienie z uszu oraz nozdrzy. Nie potrzebowaliśmy jednak spływać w stronę dna, ponieważ nasz cel nie byłby nim, gdyby spokojnie tam zszedł. Vicus, pierwszy oficer statku, na którym jeszcze przed zaledwie dziesięcioma minutami spokojnie wypoczywałam, zachwycając się widokiem wschodzącego Słońca i próbując przelać go na papier, zwerbował mnie wraz z dwojgiem towarzyszy, by rozwiązać pewien problem. Mimo mojej wcześniejszej sugestii o zmianie decyzji, postanowił wpłynąć między południowo-głębinowy prąd ciepły, a północno-powierzchniowy prąd północny, czyli w skrócie – w łowisko morskich potworów, które ze względu na przykrywające wodę sargasy i dogodną temperaturę, chętnie osiedliły się w tych terenach. Na nieszczęście lub głupie szczęście, po paru nieszkodliwych, aczkolwiek imponujących rozmiarami rybach, przepływającymi obok jakby nigdy nic, załoga natrafiła na wyjątkowo agresywną murenę, która najwidoczniej od dawna nie mogła nacieszyć się świeżym mięsem. Skutecznie zalała trzeci sektor, wprawiając starszego mechanika w szał. Gdyby mniej doświadczony, aczkolwiek z widocznym potencjałem asystent maszynowy nie trzymał emocji na wodzy, najprawdopodobniej żaglowiec już byłby pod wodą.
Nawet nie dostrzegłam, że karabin szturmowy ADS, którym strzelałam bez opamiętania w kierunku ryby, umiejętnie unikając jej ciosów, stracił ostatni zapas naboi. Co ciekawe, dopiero drugi raz w życiu miałam tego typu broń podwodną w rękach, która swe początki miała na Ziemi za pośrednictwem Rosjan. Z powodzeniem jeszcze przed chwilą mi towarzyszył, dezorientując murenę, by dać czas Pith’owi na naładowanie podwodnej petardy. Z kującym sercem, musiałam przerzucić się na kuszę pneumatyczną Seac z modelu ShotGun 50. Miałam doświadczenie w używaniu jej, więc byłam pewna, że będzie jeszcze gorszym rozwiązaniem na atakowanie tego monstrum niż podwodny karabin. Mimo że planowaliśmy oddzielnie rozpraszać rybę z trzech stron, postanowiłam, iż udam się do wcześniej przedstawionego chłopaka, który w dalszym ciągu nie wypuścił ciężkiego działa. Oddawszy energię wodzie, przemieściłam się szybko w stronę blondyna z pomocą płetw, w międzyczasie ładując broń. Murena coraz częściej uderzała w nie do zarejestrowania strony, jakby sfrustrowana chciała jedynie nas zabić, nie tyle co spożyć.
- Co jest, Pith? – Spytałam nieco pretensjonalnie chłopaka za pomocą wbudowanego w masce głośnika telekomunikacyjnego, po czym podpłynęłam tuż obok, starając ukryć się zza jedną ze skał węglanowych. Zerknęłam na urządzenie, które, jak wskazywały ruchy mężczyzny, prawdopodobnie się zacięło.
- Nie idzie. – Burknął, próbując siłą naprawić usterkę.
- Pokaż. – Odparłam, przejmując od niego maszynę. Zwinnie wymieniliśmy się broniami i podczas gdy ja uważnie przeszywałam wzrokiem jej budowę, ten co jakiś czas wychylając się zza skały i strzelał w stronę mureny, ale zarazem nie zdradzał kryjówki.
Po krótkiej, aczkolwiek ciągnącej się w nieskończoność chwili, dostrzegłam, iż między ładownikiem a wyrzutnią utknął kawałek granatu odłamkowego, którego użyliśmy na początku ze względu na zmylenie ryby co do położenia statku.
- Chyba coś mam. – Rzuciłam, wyjmując niesfornie odłamek grubymi rękawiczkami. Po chwili jednak coś innego przykuło moją uwagę. Siedmiometrowa ryba, jak i jeden z kompanów zniknęli mi z pola widzenia. – Gdzie jest Digit?
- Ni- Nie wiem! – Odkrzyknął zdyszany chłopak, o którego właśnie pytałam.
- Tylko nie mów, że się zgubiłeś.- Wycedził przez zęby drugi.
- No wiesz, trudno nie zgubić się w tych gronorostach.- Odpowiedział żartobliwie, lecz w jego głosie słychać było, jakby coś pękało. – Pamiętasz, Kirā, jak jeszcze przed wejściem mówiłem, że to będzie misja samobójcza? Chyba jednak miałem rację. – W słowach, jakie wypowiedział, nie słychać było ani trochę frustracji, ponieważ przerodziła się ona w panikę, którą starał się o własnych siłach kontrolować.
Zawsze był typem żartownisia, który starał się podtrzymać wszystkich na duchu swoim poczuciem humoru. Dlatego też zdanie, które wypowiedział tuż przed wejściem do wody, nie wzięłam na poważnie, choć liczyłam się z konsekwencjami. Wybiłam go wtedy z tego tropu, lecz nie dziwię się, iż powrócił do niego akurat w tym momencie. Wiedziałam, że jego poświęcenie poszłoby na marne w zaistniałej sytuacji, ponieważ prędzej czy później murena dorwie go na otwartej przestrzeni.
- Jeśli jesteś w promieniu dwudziestu metrów, lepiej się rozglądaj. – Odparłam, niemal równocześnie wystrzeliwując petardę w stronę najbliższej sąsiedniej skały.
Energia zwrotna odepchnęła mnie znacząco do tyłu wraz z hukiem, który doszczętnie spłoszył wszystkie rybne niedobitki. Na szczęście, woda ma większą gęstość od powietrza, więc nie wpłynął on znacząco na słuch, który z łatwością na powierzchni z takiej odległości mógł być nawet zażegnany. Wymieniłam wzrok z Pith’em, który pospiesznie wystukał kod dostępu na specjalnym gadżecie dołączonym do ochraniacza na kość promienistą.
- Coś Ty zrobiła! To była nasza jedyna armata! – Krzyknął gniewnie po przełączeniu nas na prywatny kanał.
- Miałbyś go na sumieniu, Pith. – Odparłam ze sztucznie opanowanym głosem, którego drgania ledwie kontrolowałam.
- Będę miał teraz jeszcze więcej, gdy zginą ludzie na statku. Myślałaś choć trochę o nich?! Niepotrzebnie dałem Ci działo. – Wyrzucił z siebie.
Miał rację, działo był jedynym powszednie znanym sposobem na pozbycie się mureny, lecz jeśli znalazłby się łut szczęścia, niejedynym. Wiedziałam, że skutki mogą być katastrofalne. Że zanim dopłynie tu Digit, wpierw dorwie nasz ślad Murena.
Nie trzeba było długo czekać, bowiem już chwilę potem coś potężnego uderzyło w osłaniającą nas skałę, krusząc ją. Wraz z blondynem, rozpłynęliśmy się na boki, starając się ją jak najbardziej unieszkodliwić. Problemem była jedynie jej grubo pancerna skóra, która ani nóż niczego nie robiła sobie z naszych wysiłków poza podniesieniem poziomu agresji. Nie lada wyzwaniem było unikanie jej ciosów, sama dzisiejszego dnia oberwałam w brzuch jej długim ogonem, który zamachnął się, tworząc niemiłe spotkanie z żebrami. Podpłynęłam do mężczyzny, który celował w jej odsłonięte części ciała, takie jak oczy czy skrzela. Oczywiście była to jak najbardziej poprawna taktyka, lecz im więcej strzałów tego typu zostało oddawanych, tym ślepa ryba lepiej namierzała nasze położenie.
Poprosiłam go o najsilniejszy z granatów odłamkowych, których użył na samym początku. Nie spuszczając mureny z celownika, podał mi lewą ręką jeden z nich.
- Ile sekund trwa, zanim wybuchnął? – Spytałam, gdy w tym samym momencie ciało chłopaka wybiło się do góry, przez atak grzbietem ze strony ryby. Niemal czułam, jak serce mi staje, gdy tuż obok mnie niczym błyskawica przebłysnęło siedmiometrowe zwierze, dając szansę na bliskie spotkanie z Boginią Śmierci.
- Parę sekund, a co? – Odpowiedział, ledwie wyduszając słowa z bólu.
Ryba kierowała się już, by schwytać i rozszarpać blondyna między swoimi ogromnymi kłami, lecz szybko wyrzuciłam w jej stronę jedną ze strzał, zwracając na siebie uwagę. Zadziałało skutecznie, ponieważ zanim chłopak zdążył zregenerować siły, ta odbiła się od jego strony, dwukrotnie szybciej płynąc w moją.
- Parę sekund to ile? – Spytałam ponownie, czekając na sprecyzowaną odpowiedź, równocześnie nurkując w głąb zbiornika.
Moje nogi działały na najwyższych obrotach, podczas gdy przeładowywałam strzałę do kuszy. Co chwilę towarzyszył temu obrót głowy w celu zarejestrowaniu i tak już niewielkiej odległości między goniącym mnie za ogonem potworem. Dopiero po którymś razie dostrzegłam, jak po części maski spływa krew. Ulatniała się ona z moich uszu oraz nozdrzy, przyprawiając o ogromny ból. Po załadowaniu broni, sięgnęłam po granat, który dostałam od Pith’a.
- Ile, cholernych sekund, Pith? – Powtórzyłam, już zdecydowanie ostrzej.
- Trzy, cztery. – W końcu mogłam liczyć na szybką i w miarę dokładną odpowiedź. – Ale czekaj, co chcesz zrobić?
Obróciłam się o 180 stopni w pionie, by jeszcze lepiej widzieć zbliżającą się rybę. Czułam jej obślizgły oddech przez skafander, który był jedynie wybrykiem mojej bujnej wyobraźni. Krew, ‘ozdabiająca’ swoją intensywną barwą część maski powoli zaczynała mi zasłaniać widok, więc długo nie zwlekając, wymierzyłam kuszą w stronę otwierającej się paszczy mureny, która zabierała się za ostateczny ruch. Szybko pociągnęłam za kółko z zawleczką granatu, niemal jednocześnie wystrzeliwując strzałę, która ekspresowo kierując się w stronę jamy gębowej ryby, zgarnęła granat ze sobą, właśnie dzięki zawleczce. Wszystko jakby nabrało potrójnego tempa i nie byłam do końca pewna, czy to się właśnie wydarzyło. Nabrałam jej dopiero po milisekundach, gdy mocny napływ energii jeszcze bardziej popchnął mnie w głąb. Czułam, jak moje bębenki pękają pod wpływem ciśnienia, a wśród wszystkich melodii była jedynie ta głucha symfonia. Krzyknęłam potężnie z bólu, starając się wyrzucić go z siebie. Nie wiedziałam, ile to zajęło, lecz gdy szok minął, dostrzegłam przez jedyne niezaplamione miejsce w masce, że murena leży już brzuchem do góry. Uśmiechnęłam się ledwie sił od ucha do ucha, po czym wybiłam się wzwyż, płynąc w stronę Słońca. Po przebiciu się przez taflę wody, jakbym zaczęła pierwszy raz słyszeć. Zdjęłam szybko maskę, a po chwili rozejrzałam się dookoła, wyglądając towarzyszy wśród niewzburzonych fal. Nabierający ostrości obraz pozwolił mi na wyostrzenie dwóch, machających w moją stronę czarnych plam w oddali, za którymi znajdował się żaglowiec. Poczułam przeszywająca moje ciało ulgę. Ulgę, że się udało. Nawet cudzym kosztem, niekoniecznie dobrym.

●●●●●

- Tylko pamiętaj, by regularnie je brać. – Odparła Pani Irida, zostawiając mi fiolkę tabletek na biurku, po czym skierowała się w stronę wyjścia, powiewając swoim białym niczym śnieg fartuchem. Zatrzymała się przy nich na chwilę, łapiąc ręką za ramówkę, by przed wyjściem dodać ostatnie słowo. – Zbieraj się, statek wycieczkowy lada moment będzie na miejscu.
Podniosłam się z krzesła, podpierając rękoma o podparcie, by podejść do blatu. Vicus twierdził, że to jedna z lepszych medyczek z okolicy, a najważniejsze - jedyna na statku i póki nie będę w akademii, powinnam skorzystać z jej porad i zastosowań. Tabletki miały przywrócić w moim organizmie homeostazę, która została naruszona incydentem z mureną sprzed czterech godzin. Swoją drogą byłam niezwykle wdzięczna Digit'owi i Pith'owi, którzy dobili to monstrum. Teraz czekamy wspólnie załogą na dwa statki, które mają nas przetransportować bezpiecznie na ląd. Pierwszy z nich jest statkiem wycieczkowym kadetów, którzy, z tego co mi wiadomo, wybrali się na jakiś specjalny trening w terenie. Przepływają obok nas po drodze, a mają parę wolnych miejsc. Ten statek turystyczno-kupiecki, na którym aktualnie przebywam, miał mi właśnie załatwić transport do placówki, w której miałam zacząć edukację typowo militarną. Czemu akurat postanowiłam dołączyć do kadetów? Nie była to do końca moja decyzja.
Gdy Vulnere zeżarł Polon-210, półtajna agencja rządowa, dla której niegdyś pracowała moja matka, wzięła mnie pod swoje skrzydła. Wyszkoliła, zapewniła świetną edukację, mając nadzieję, że gdy ukończę dwadzieścia pięć lat – najniższy próg – dołączę w ich szeregi. Mój mentor, Edge, zawsze wspierał mnie w poczynaniach, niejednokrotnie spychając na dno. Nie robił tego bez powodu, ponieważ dopiero wtedy doceniałam wagę pewnych spraw i samodoskonaliłam się. Był jednym z najmądrzejszych ludzi, których zdołałam poznać, lecz w pewnym momencie uznał wraz za radą pionierską, iż powinnam nabrać tytułu wojskowego. Wysłanie mnie do akademii było oczywiście za moją zgodą, ponieważ mogłam kontynuować, już i tak mało zróżnicowany na tym etapie kurs. Sęk w tym, że robiąc ten krok, nie dość, że mogłabym nawiązać silniejsze kontakty pośrednie między instytucjami, to dodatkowo mam szansę zemścić się na Zerebi, czego pragnę ponad życie.
Wytrącając się z myśli, schowałam pudełeczko z pigułkami do kieszeni świeżej, skórzanej narzutki, którą dostałam wraz z paroma innymi elementami ubioru od kapitana, jednocześnie gdy powiadomił mnie, że ciuchy, które miałam na zmianę przemokły i nie są do użytku. Prawdopodobnie już wyschły, ale nie wyglądałam źle w tym stylu, zwłaszcza że były w barwach czerni, więc postanowiłam sobie je zatrzymać.
Wyszłam z kadłuby, od razu wpuszczając do środka rażące po oczach promienie światłach. Osłaniając moje ślepia łokciem, starałam się zarejestrować, czemu jest taki szum. Dopiero gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, dostrzegłam, iż mój statek już przypłynął. W mig zgarnęłam swoje rzeczy, po czym pożegnałam się z paroma osobami i udałam się do środka. Przywitałam się z opiekunami wyjazdu, dziękując za przyjęcie, ponieważ, o dziwo byłam jedną z trzech osób, które skorzystały z ich dobrodusznej usługi. Statek wycieczkowy robił wrażenie. Nowocześnie wyposażony, nad sobą miał kopułę, która prawdopodobnie miała na celu chronienie przed promieniowaniem. Ekologiczne, a jakie zdrowe. Przechodząc przez rzędy, doszłam do tego na samym końcu, który jako jeden z niewielu nie był zajęty przez jakiegoś kadeta. Rozsiadłam się, zarzucając na plastikowe siedzenie torbę. Wyjrzałam przez okno, ponownie delektując się pięknym, morskim widokiem. Od początku obszar między tymi dwoma prądami morskimi przypominał mi Morze Sargassowe z opowieści Vulner’a, które jako pierwszy opisał Kolumb w swych wartościowych notatkach. Nim zdążyłam cokolwiek wyjąć z mojego bagażu, moją uwagę skupił prawdopodobnie jeden z kadetów, który wparował na podkład z takiego rozpędu, którego nawet podmuch pozostawiłby cień.
- Poprosili mnie o pomoc. – Tłumaczyła się persona, wskazując na załogę, z racji że to była ta osoba, która wstrzymywała nas od odpłynięcia.

<Ktoś?>
Ilość słów: 2 156
Otrzymane punkty: 50 + 525 = 575

1 komentarz: