poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Rei'a 'Nowa twarz'

Moja historia jest dość prosta,  całe moje życie mieszkam z rodziną i mam się dobrze. Chociaż z tym "dobrze" mógłbym argumentować. Powód? Macocha, najgorsza zrzęda i jędza, chyba tylko ją darzę takim pasywnym uczuciem. Ja rozumiem, że chce mnie wychować na porządnego człowieka, ale już nie musi tego robić. Mam przeszło 24 lata i nie potrzebuje nikogo chodzącego za mną i skrzeczącego na każdy kroku, co mam robić. Uh, najchętniej to bym ją wywiózł daleko w pole, tak aby przynajmniej przez parę tygodni nikt jej nie znalazł, ale tego nie zrobię... Oprócz macochy, w domu jest również ojciec. Weteran wojenny oraz miłośnik zwierząt. Zawsze świetnie spędzam z nim czas, bardziej przypomina mi bliskiego przyjaciela niżeli ojca. Gdy ma wolną chwilę gramy w piłkę nożną albo wyciągamy karty i zakładamy się kto wygra, i co. Również bardzo chętnie opowiada o swojej zmarłej żonie, a mojej matce. Zwykle mawia, że z charakteru przypominam ją w niemal 100%, a wygląd przystojnego mężczyzny odziedziczyłem po nim, heh. Kochała kwiaty, a zwłaszcza hiacynty; dlatego też w każdym pomieszczeniu naszego niewielkiego mieszkania znajdują się te rośliny. Gdy wchodzi się przez próg to aż kręci w nosie od tych wszystkich zapachów. Chciałbym ją kiedyś ujrzeć na żywo, fotografie nigdy nie będą oddawać tego uczucia, nie ważne jak daleko technologia pójdzie na przód. Zdjęcie pozostanie zdjęciem. No, ale koniec rozpamiętywania przeszłości, liczy się to co mamy teraz i co będzie.
Pociągnąłem ostatnią linię i odłożyłem ołówek do brązowego, skórzanego piórnika, który już wołał o pomstę do nieba. Chwyciłem rysunek w dłonie i uniosłem do góry. Hm... Pochyliłem jeszcze bardziej głowę do tyłu, patrząc na obrazek widziałem po środku koniuszek własnego nosa, aż w końcu powróciłem do normalnego stanu siedzenia. Uśmiechnąłem się pod nosem i spakowałem papier wraz z piórnikiem do plecaka, po czym wstałem i obróciłem się na pięcie chcąc wrócić do domu. Coś mnie jednak zatrzymało, sprawiło, że obróciłem lekko głowę i jeszcze raz spojrzałem w blado różowe niebo. Pierzaste chmury, które otoczyły słońce wyglądały jak puchowa kołdra. Wszystko powoli kładło się do snu, chociaż było dopiero wpół do 9. W drodze do domu widziałem kilku żołnierzy, ciężko zbrojonych, ale bez broni. Patrol? Nie, raczej nie, ale chwila. Od kiedy to my mamy patrol? Postanowiłem nie rozmyślać nad tym długo i po prostu zapytać ojca. On jeszcze dostaje informacje na temat spraw żołnierzy, ale tylko to. Już nie jest włączony w sprawy międzygalaktyczne, w końcu przeszedł na emeryturę, a mógłby pozostać na polu bitwy. Utrata ręki jest bolesna, ale da się ją zastąpić sztuczną i być może nawet lepszą. Ojciec jednak nie bardzo ufa tej technologii, dlatego też zrezygnował z bycia w wojsku.
- Heja! - Krzyknąłem przechodząc przez próg i od razu otrzymałem odpowiedź od nikogo innego jak macochy...
- Gdzie żeś się szlajał o tej godzinie? Znowu gdzieś polazłeś i Bóg wie gdzie. - Tupnęła bezgłośnie nogą. - Ta młodzież...
- Gdzie ojciec? - Przerwałem jej (z satysfakcją).
- A wyszedł gdzieś do znajomego, Markusa chyba.
- Mhm, dzięki. - Skrzywiłem lekko usta. Miałem nadzieję pokazać mu dzisiaj ten rysunek, ale najpewniej wróci dopiero jutro. Poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę, a tam... pustka. Uniosłem lekko brwi. - Sheryl, czemu lodówka jest pusta? - Brak odpowiedzi. - Sheryl! - I wciąż to samo, a potem się dziwi, że znikam "nie mówiąc nic"... - Jak coś idę do sklepu, chcesz coś... a w sumie i tak nie odpowiesz... - Nałożyłem na siebie bordową bluzę z rysunkiem jastrzębia na plecach, nałożyłem buty i wyszedłem.
Czasem się zastanawiam czy ona jest głucha czy zwyczajnie w świecie mnie ignoruje żeby potem mieć zajęcie i ochrzanić. Wchodząc do sklepu stuknąłem jakąś duszyczkę w przedramię.
- Ah, sorka. Nie chciałem... - Powiedziałem drapiąc tył głowy.
- Nic się nie stało, to też po części i moja wina. - Odparła i nie tracąc ani chwili dłużej odeszła.
Kupiłem w sklepie zapiekankę, tą najzwyklejszą i wracając do domu popijałem colą ówcześnie zakupioną w tym samym sklepie. Będąc w mieszkaniu zajrzałem do Sheryl. Spała. Po cichu więc zjadłem kolację i przygotowałem się do spania. Prawie północ, jak ten czas szybko leci. Nastawiłem budzik na 7 i zasnąłem.
Mmmm..... Otworzyłem zaspane ślepia i spojrzałem na budzik, który szalał jak na sterydach. Przymrużyłem jeszcze bardziej oczy, aby wyostrzyć sobie obraz. 8. 8......... Oż cholera, 8! Spóźnię się w pierwszy dzień. Wyskoczyłem spod kołdry, umyłem się, przybrałem i wrzuciłem kanapki do plecaka, a śniadanie zjadłem w pośpiechu. Ojciec spokojnie czytał gazetę i popijał czarną jak smoła kawą. Znad filiżanki dało się zauważyć chytry uśmieszek. Ożeż ty... Zmarszczyłem czoło w akcie wściekłości i już miałem coś powiedzieć, ale gdy spojrzałem na zegar na ścianie zmieniłem zdanie i wybiegłem z domu, nadal nakładając buty. Stąd gdzie mieszkam jest spory kawałek do akademii, ale powinienem nadrobić biegiem. Ja nie wiem, czy to jakieś złe fatum, ale zawsze coś się dzieje gdy się śpieszę. Tym razem o mały włos nie wpadłem na jakiegoś kolesia, w ostatnim momencie wyminąłem go unikając zderzenia. Uniosłem otwartą dłoń w ramach przeprosin.
Zdyszany stałem już przy klasie. Zostało 10 minut do rozpoczęcia lekcji. Odetchnąłem z ulgą, lecz gdy myślałem, że już po wszystkich poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłem się i ujrzałem chłopaka sprzed kilku minut.

<Ktoś?>

Ilość słów: 860
Otrzymane punkty: 50 + 215 = 265pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz