Dzisiejsze wykłady mogłam porównać do pogody na zewnątrz: nic nie
chciało się skończyć i dłużyło się niemiłosiernie. Nic nie miało barw,
wszystko szare i smutne, a do tego dobijające psychicznie. Jestem pewna,
że to deszcz tak na mnie zadziałał: zasnęłam w ostatniej ławce. Może
gdyby pogoda była lepsza, ładniejsza, albo chociażby suchsza, z zapałem
bym słuchała o galaktyce i gwiazdach, być może zgłaszając się, że kiedyś
udało mi się znaleźć gwiazdozbiór wielkiej Niedźwiedzicy. Niestety w
tamtej chwili pozostało mi tylko czekać...
Gdy koniec lekcji nadszedł, szybko wyszłam z klasy. Skierowałam się w
stronę drzwi wyjściowych, ale zaraz się zatrzymałam, przypominając sobie
o ulewie. Miałam ochotę wyjść na świeżę powietrze i zaczerpnąć skądś
weny do dalszego myślenia. Zawróciłam i usiadłam na wolnej ławce. Nagle
obok mnie usiadła blondynka; dziewczyna z sąsiedniego domu i ślepo
zauroczona w moim bracie.
- Marco jeszcze nie wrócił? - usłyszałam jej wysoki głos. Spojrzałam na
nią spod przymrużonych powiek. Nie cierpiałam jej. Kiedyś śniłam, jak ją
okładam pięściami, nie pamiętam za co, ale po przebudzeniu nie czułem
się winna, czy nie miałam wyrzutów sumienia, ale wręcz przeciwnie:
żałowałam, że tak szybko się obudziłam. Nienawidziłam jej, bo chciała
się związać z moim parszywym bratem. Nie musiałam szukać powodów w jej
charakterze czy ubioru, żeby czuć do niej niechęć.
- Nie - odpowiedziałam krótko i spojrzałam na niewidzialny punkt przez sobą. Jeszcze tego by brakowało...
- Szkoda - blondynka, którą wszyscy nazywali Fredka, westchnęła żałośnie
i tęsknie za swym ukochanym. - Jak ty sobie radzisz sama? Długo już go
nie ma... - mimo, iż mówiła to do mnie, wiedziałam, że w rzeczywistości
myślami jest daleko hen w kosmosie, w poszukiwaniu Marco.
- Jakoś żyje - odpowiedziałam krótko. Modliłam się teraz o dzwonek
wzywający na kolejne lekcje, niestety przez dłuższa przerwę obiadową,
wiedziałam, że nie mam na co liczyć. Dlaczego nie poszłam na stołówkę?
- Wiesz co myślę? Że nie długo wróci. Jest już na tyle długo po za
planetą, że na pewno za parę dni wróci. A może czeka już na ciebie w
domu, tylko ty o tym nie wiesz? - na tę myśl uśmiechnęła się szeroko i
wstała. Nienawidziłam tego uśmiechu, nie wróżył nic dobrego. - Wiesz co?
Przyjdę dzisiaj do ciebie po szkole i pomogę posprzątać dom, na powrót
Marco. Jestem pewna, że będzie szczęśliwy, gdy dowie się, jak o ciebie
dbam - Przez jeden dzień, dokończyłam w myślach. - Będę leciała. Przygotuj się, przyjdę o siedemnastej sąsiadko - tak jak to miałam w
zwyczaju, dotknęła mojego nosa i z szerokim uśmiechem, kręcąc
uwodzicielsko biodrami ruszyła w stronę schodów. Schowałam twarz w
dłoniach, zastanawiając się nad ucieczką na ten dzień. I noc. Muszę
gdzieś przenocować.
Zdezorientowana i bez żadnego planu, nie miałam ochoty iść na kolejne
lekcje. Nie dam rady myśleć na nich, a ja muszę znaleźć jakieś spokojne
miejsce i pomyśleć co robić. Nie przyjmę tej baby do swojego domu!
Jeszcze mi pomaluje ściany na różowo, bo stwierdzi, że tak będzie
bardziej kobieco. Ruszyłam w byle jaką stronę, aż nie natrafiłam na
jakieś drzwi. Pierwszy raz je widziałam, dlatego bez oporu je
otworzyłam. Prowadziły do klatki schodowej o piętro niżej. Było tam
ciemno, dlatego od razu pomyślałam, że pewnie nikt się tam nie kręci.
Weszłam do środka.
Usiadłam gdzieś w kącie i się skuliłam. Zaczęłam intensywnie myśleć, co
zrobić. Gdybym powiedziała jej, że nie musi przychodzić, uznała by to za
skromność. Gdybym powiedziała, że jej nie lubię i nie chcę, by
przychodziła, albo uzna to za żart i się zaśmieje lub uda wielce
obrażoną i przyjdzie do mnie tylko dla Marco. Po za tym jeśli mój brat
na prawdę wróci i dowie się, co powiedziałam Fredce (jak to ona zawsze
podkoloryzuje cały dialog i wyjdę na diabła) będzie źle ze mną.
Ewentualnie wrócić mogę wieczorem, mówiąc, że zostałam po lekcjach czy
coś, ale wtedy może przyjść wieczorem.
Nagle usłyszałam kroki. Podniosłam wzrok na osobę, która wyglądała na
nie do końca ogarniającą, co się wokół dzieje. Był to wysoki chłopak o
jasnych włosach (w tej ciemności trudno było dostrzec, jakiego koloru
dokładnie były). Usiadł parę kroków przede mną i milczał, pogrążony we
własnych myślach. Obserwowałam go ciekawa, kiedy zda sobie sprawę, że
nie jest sam. Dopiero po chwili mnie dostrzegł, zgarnął kosmyki z czoła,
lekko się uśmiechnął i oparł głowę o ścianę.
- To najlepsze miejsce w całej szkole, no nie?
- Jestem tu pierwszy raz, ale nie narzekam - odpowiedziałam unosząc
głowę. - Akurat szukałam takiego cichego i pustego miejsca. W takich
najlepiej się myśli. - dodałam. - Jak się nazywasz?
- Yongguk - skierował w moją stronę dłoń. Uścisnęłam ją, przedstawiając mu się.
- Na prawdę mnie nie zobaczyłeś, kiedy tu wchodziłeś? - pokręcił głową.
- Zamyśliłem się - skinęłam głową. Na chwilę oboje zamilkliśmy.
- Mogę ci zadać pytanie? - skinął twierdząco głową. - Co byś zrobił,
gdybyś nie chciał przyjąć do domu strasznie natrętnej osoby? -
zapytałam. Miałam nadzieję, że on mi podsunie jakiś ciekawy pomysł. Nie
chciałam mu w prost tłumaczyć sytuacji, to mój problem.
<Yongguk? Trochę nudne...>
Ilość słów: 827
Otrzymane punkty: 50 + 205 = 255
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz