środa, 28 lutego 2018

Od Rei'a CD Yui 'Nowa twarz'

Uśmiechnąłem się szeroko. Naszą rozmowę przerwał głośny dzwonek rozpoczynający lekcje, jednak zanim weszliśmy do klasy odczekaliśmy chwilę. Nauczyciel mocno się spóźniał, niektórzy pomyśleli, że nie ma go dzisiaj i zwinęli się do domu, lecz po 10 minutach w końcu pojawił się na końcu korytarza. Nie spieszyło mu się, wolnym krokiem podszedł do drzwi, aby je otworzyć i w ten sam sposób prowadził lekcje - wolno. Bernard, bo tak się nazywał, miał dziwnie wyglądającą długą bródkę z warkoczykiem na końcu, a krótkie włosy miał związany w małą kitę z tyłu. Zupełnie nie pasowała mu taka fryzura, wyglądał jak nieokrzesany człowiek sprzed setki lat. Dlaczego każdy
nauczyciel nie wygląda tak jak powinien, profesjonalnie. No cóż, życie. Kolejna lekcja minęła z wytłumaczenia tego co będziemy robić, Bernard powiedział, że po kilku zajęciach będziemy chodzić do szkolnego planetarium. Woah, mają tu takie coś..? Tylko parę osób zainteresowała ta wiadomość, reszta jakoś nieszczególnie się przejęła.Wrzuciłem zeszyt z powrotem do plecaka i podszedłem do Yui, która była już gotowa aby wyjść z klasy.
- Yui, masz może ochotę wyskoczyć na miasto? Znam fajną kafejkę. - Zapytałem przy drzwiach.
- Czemu nie, a daleko to? - Odparła, w jej głosie słychać było nutkę zniechęcenia, ale nie było to raczej umyślnie. Być może uśpiły ją te wszystkie lekcje, a zwłaszcza astronomia.
- Dwa przystanki pociągiem i kawałek pieszo. Stacja nie jest daleko, tuż za tym zakrętem. - Wskazałem palcem nieduży budynek przy skrzyżowaniu jak tylko znaleźliśmy się obok okna. Próbowałem gestykulacją pokazać w jaki sposób idzie się od stacji do kafejki, jednak nie wychodziło mi to dobrze. - No to skręcamy wtedy w prawo, w lewo i idziemy prosto, a potem przy takim sklepiku z pluszakami musimy przejść przez pasy. Cały czas prosto i będziemy u celu, nad kafejką będzie widniał duży, neonowy napis "Karpe'tie". Mają tam pyszne ciasta i ciastka, a także gorące napoje!
- Dobrze, mniej więcej chyba wiem jak tam dojść. - Powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy, który sugerował zakłopotanie. Chyba przesadziłem z tym dokładnym opisem drogi.
- No to w drogę. 
Pomimo, że była prawie 4 Słońce nadal górowało nad ziemią i przebijało się przez liczne chmurzaste chmury, które próbowały zagrodzić promieniom dojście. Po dotarciu na stację odczekaliśmy siedem minut na pociąg i gdy ten przyjechał wsiedliśmy do środkowego wagonu, mógłbym zgadywać, że był to 3. Podróż nie trwała długo. Po drodze pojazd zdążył się zapełnić i akurat na naszym przystanku masa ludzi wyszła z przedziału, w którym się znajdowaliśmy. Aby przypadkiem nie zostać w środku i nie pojechać dodatkowy przystanek musieliśmy się przeciskać przez tłumy, które za nic nie chciały nas przepuścić, ale jakoś się udało.Wyszliśmy ze stacji i skierowaliśmy nasze kroki w stronę kafejki, tak jak opowiadałem. Prosto, prawo, prawo, prosto, lewo i prosto. Na ostatniej prostej dało się zauważyć wielki napis "Karpe'tie" nad budynkiem.
- To tutaj. - Powiedziałem, jakby to nie była oczywista oczywistość. Yui kiwnęła głową i pierwsza weszła do kafejki. W środku malowało się od wszelakich jasnych barw. Usiedliśmy przy wolnym stoliku obok filaru i chwyciliśmy w dłonie menu. - O, to jest dobre. - Wskazałem na mały kawałek czekoladowego ciasta z likierem i posypką.

<Yui?>

Ilość słów: 518
Otrzymane punkty: 50 + 130 = 180

Od Chanyeola CD Yui 'Dotyk barw'

Gdy zauważyłem, że dziewczyna raczej nic sobie nie zrobiła z upadku, rozluźniłem się i oceniłem ją w myślach. Raczej niższa, luźno ubrana - a raczej po prostu wygodnie. W ciszy, obok siebie dotarliśmy do klasy. Na pytanie o to, jak się nazywam powiedziałem po prostu Chan. Odprowadziłem Yui wzrokiem, a potem usiadłem na swoim miejscu (czyli jakimś wolnym). Gdy nauczyciel wypowiedział moje imię i nazwisko, wstałem. Czułem na sobie wzrok innych i poczułem się trochę bardzo oceniany. Usiadłem trochę sztywnie, a w momencie w którym nauczyciel się przedstawił, zasłoniłem twarz dłońmi. To nie jest nawet śmieszne, nie pogrążaj się człowieku. Pokręciłem głową i postanowiłem uczestniczyć w lekcji najbardziej jak mogłem, nawet jeśli graniczyło się to z cudem. Wiedza wchodziła dość szybko gdy słuchałem, ale gdy zaczynał przynudzać - moja głowa potrafiła opadać, a oczy prawie się zamykały. Nie mogę zasnąć, nie mogę...
I wtedy nastąpił cud. Koniec lekcji. Jak poparzony podskoczyłem, wybudzając się całkowicie. Odchrząknąłem i wstałem, tak jak pozostali. Sala była już w połowie opuszczona więc mogłem również wyjść, nie narażając się na przepychanie.
Indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli. W drzwiach stanęła trójka chłopaków, bardzo podobna do tych których znałem w liceum i gimnazjum. Westchnąłem i rozejrzałem się. Ze zdziwieniem odkryłem, że w klasie byliśmy tylko ja i Yui.
- Cześć Uszaty - czarnowłosy z tatuażami był ich liderem. Zignorowałem go.
- No patrzcie, ignoruje nas - czerwonowłosy brat lidera. Czemu ja ich tak bardzo pamiętałem? No cóż, dość dobrze się znaliśmy. Chciałem coś powiedzieć ale usłyszałem głos Yui. Przez chwilę zapomniałem że tu jest. Jak powiedzą za dużo, lub o moim strachu, to dam im w mordę tak bardzo, że się nie pozbierają...

<Yui?

Ilość słów: 280
Otrzymane punkty: 50 + 70 = 120

wtorek, 27 lutego 2018

Od Yui CD Chanyeola 'Dotyk barw'

Ziewnęłam lekko, leżąc w wannie. Spojrzałam kątem oka na zegarek. 7:30. Nadal nie wierzę że nagle wpadłam na pomysł wygrzania się w ciepłej wodzie, tuż przed pójściem do szkoły. W Alatrasie jestem już 10 dni, więc będzie to już tydzień jak chodzę do Akademii. Szczerze na początku obawiałam się że lekcje będą nudne i szybko się zniechęcę, lecz ku mojemu zdziwieniu, było odwrotnie. Naprawdę mi się tu podobało. O mniej więcej 8:05, siedziałam na kanapie, prosto przed moim oknem. Owinęłam się kocem, popijając kakao, które ostatnio naprawdę polubiłam. Co jak co, ale w miejscowym sklepie sprzedają jedne z lepszych. Oczy już powoli mi się zamykały, gdy nagle w moich uszach wybrzmiał dźwięk budzika. Był to jeden z budzików, na wypadek mojego zaspania. I jak widać pełni swoją rolę wyśmienicie. Wypełzłam spod koca i udałam się w stronę szafki, by wyciągnąć coś do ubrania. Założyłam pół dresowe spodnie, które w sumie aż tak bardzo dresów nie przypominały, więc nie musiałam się przejmować tym, że ktoś zwróci na mnie większą uwagę z powodu stroju. Do tego założyłam jakąś długą bluzę i miałam komfort zapewniony na cały dzień. Jak zwykle, przed wyjściem wrzuciłam do plecaka parę przydatnych rzeczy typu zeszyt i długopis oraz śniadanie składające się z rogala i termosu z kakao. Z domu wyszłam mniej więcej o 8:30. Klasycznie wrzuciłam na siebie płaszcz i czapkę, po czym ruszyłam do szkoły. Czasu miałam dużo, więc nie spieszyłam się zbytnio. Około 20 minut później, wylądowałam przed szkolnym budynkiem. Szłam wyjątkowo wolno, więc droga znacznie mi się wydłużyła. Wskoczyłam szybko do szatni, by zostawić zbędne rzeczy. Jak zwykle - masa osób. Pospiesznie ściągnęłam kurtkę i czapkę, po czym wcisnęłam do szafki. Czas strasznie szybko mijał, więc gdy spostrzegłam się że zostały tylko dwie minuty, znacznie przyspieszyłam kroku. W tym miejscu popełniłam błąd - nie patrzyłam przed siebie, przez co wpadłam na kogoś. Owa osoba ledwo utrzymała się na nogach, ja jednak nie miałam tego szczęścia. Złapałam się za głowę, po czym spojrzałam w kierunku tej osoby. Moim oczom ukazał się wysoki chłopak, o mocno kasztanowych włosach. Wyglądał na dość zmieszanego, więc postanowiłam lekko rozluźnić sytuację. Oczywiście trochę nie wyszło.
- Jaki duży.. - To było pierwsze co przyszło mi do głowy. Oczywiście od razu skarciłam się za takie coś. No, brawo Yui. Zabłysnęłaś już na samym początku. Szybko wstałam, po czym dodałam dla sprostowania. - Oh, przepraszam. Bardzo się spieszyłam i nie patrzyłam przed siebie. - Posłałam mu lekki uśmiech i ku mojemu zadowoleniu, chłopak lekko się rozluźnił.
- Nie ma problemu, również się spieszyłem. To mój pierwszy dzień i niezbyt widzi mi się spóźnienie na pierwszą lekcję. - Powiedział szybko. Dyskretnie obejrzałam chłopaka i lekko pożałowałam jak się dziś ubrałam. W przeciwieństwie do mnie, chłopak wyglądał bardzo porządnie. Oboje ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku sali. Gdy byliśmy już blisko, zadzwonił dzwonek. Nagle dostałam olśnienia, że przecież się nie przedstawiłam.
- Tak w ogóle, to jestem Yui, czasem wołają na mnie Yuu. - Kolejny raz posłałam mu lekki uśmiech i chciałam podać rękę, lecz nie wyglądał jakby tego pragnął, więc powstrzymałam się. Chłopak zerknął na mnie kątem oka, po czym powiedział ciche "Chan". Po dłuższym przyjrzeniu mu się, na mojej twarzy zawitał lekki grymas. Nadal wyglądał na lekko spiętego. Weszliśmy do klasy z grupką ostatnich osób. Ja skierowałam się na swoje już stałe miejsce, a Chan zajął jedno z wolnych. Nauczyciel zaczął sprawdzać listę. Już w głowie miałam pewną kolejność, więc gdy usłyszałam nazwisko "Park Chanyeol", zainteresowana przekręciłam głowę. Zerknęłam w stronę osoby, która wstała. Okazał się nią nie kto inny, jak nowo mi poznany Chan. Więc tak brzmi jego prawdziwe imię. O dziwo nauczyciel nie zwrócił uwagi na to, że wcześniej się nie pojawiał na liście. Tak jakby był tam od zawsze, ale pomijany. Oczywiście lekcję zaczął od swojego charakterystycznego żartu, który pochodził chyba ze specjalnej półki z bardzo rzadką specjalizacją - żartami beznadziejnymi.
- Witam wszystkich, z tej strony William Smith, nauczyciel waszego ulubionego przedmiotu - nauce o bestiach. - Zaśmiał się cierpko, przez co schowałam głowę w rękach. Dasz radę Yui, jakoś przetrwasz ten przedmiot.

<Chan?>

Ilość słów: 673
Otrzymane punkty: 50 + 170 = 220

Od Chanyeola 'Dotyk barw'

Barwy.
Pomarańczowy, czerwony, różowy, a także żółty i niebieski.
Czy tyle wystarczy żeby odwzorować barwy zachodu słońca?
Ktoś by powiedział że nie, a ktoś inny - że tak.
Ja natomiast, połączyłbym te kolory tak, żeby tworzyły nowe odcienie, które sprawiają widok jeszcze ciekawszym. Szkoda tylko, że nie umiałem malować.
Westchnąłem, upijając łyk gorzkiej kawy i przeczesałem dłonią włosy. Odstawały na wszystkie strony, co mnie denerwowało, ale cóż mogłem zrobić. Nie wyprostuję ich, ani ich nie ułożę. Tak to już bywa z moimi prawie rudymi włosami. Niech żyją własnym życiem w domu, a podporządkowują się poza. Dopóki po zdjęciu czapki były ładnie ułożone, wszystko było fajnie.
Wziąłem kolejnego łyka i zmarszczyłem brwi, nie czując w ustach cieczy, a kompletną pustkę.
- Drugiej sobie zrobić nie mogę - wymruczałem nisko, odstawiając naczynie na blat i siadając przy stole, w celu zjedzenia czegoś. Nie powinienem pić o tej porze kawy, bo zazwyczaj rozbudzała mnie na trochę dłużej niż powinna, ale miałem trochę do roboty. Typu poukładanie rzeczy i sprawy finansowe. Otworzyłem szeroko usta i wpakowałem w siebie pół bułki. Bycie dużym = większe zapotrzebowanie na jedzenie. Uśmiechnąłem się pod nosem i dokończyłem w ciszy kolację, od czasu do czasu zerkając za okno. Musiałem się w nie wpatrywać - te kolory po prostu tak kusiły.
~
Budzik.
- Jeszcze chwileczkę, naprawdę - spróbowałem prawą ręką wymacać zegarek, ale natrafiłem na pustkę. Gwałtownie wyprostowałem się, uderzając głową o lampę.
- Głupia lampa - syknąłem, wstając i masując obolałe miejsce. Pobiegłem do hałasującego urządzenia i z wręcz nienawiścią, wyłączyłem je. Nie lubiłem hałasów, zwłaszcza tych co się źle kojarzyły. Rozciągnąłem się, postrzelałem kośćmi i ziewnąłem.
No, to dzisiaj tej akademii. Szybko się umyłem i przebrałem, dziwiąc się gdy zauważyłem że moje włosy nie wyglądały aż tak źle. W koszuli włożonej w rurki i płaszczu poszedłem wypić kawę i zjeść śniadanie. Zastanawiałem się czy to nie jest dziwne połączenie, bo chyba lepiej wyglądałaby koszulka, jakieś normalne spodnie i na to płaszcz. Ale jak już się stało, to już tak będzie.
Tak więc gdy było po wszystkim, ubrałem trapery i zimową kurtkę, wraz z czapką na głowę. Owinięty prawie jak w cebulkę wyszedłem z ładnego, ale taniego mieszkania i ruszyłem w drogę. Cieszyłem się, że w nocy postanowiłem przestudiować mapę miasta kilka razy, przez co teraz dość szybko znalazłem się tam gdzie powinienem.
Wręcz wskoczyłem do budynku, w którym miałem się znajdować. Trochę zdyszany, bo pomyliłem godziny, rozejrzałem się i skierowałem się do szatni, gdzie zostawiłem swoją odzież wierzchnią i pognałem na lekcje. Po drodze, właśnie na zakręcie wpadłem na kogoś. Odskoczyłem jak poparzony, nawet nie myśląc żeby pomóc tej osobie wstać.
- E... Sorki - odparłem lekko przestraszony, że owa osoba może być wściekła lub pomyśli że jestem źle wychowany. 

<Ktoś?>

Ilość słów: 453
Otrzymane punkty: 50 + 115 = 165

poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Kirȳ 'Cień wiatru'

Dobro i zło od zawsze były pojęciami względnymi. Wychowywano mnie, jak i resztę kadetów na przyszłego, oddanego nacji żołnierza, wpajając głucho, że to my stoimy po dobrej stronie i tuszując przy tym sprytnie własne występki. Nie dziwie im się. Nakręcając się wzajemnie, poziom nienawiści z dziesięciolecia na dziesięciolecie znacznie wzrasta, tworząc konflikt młodych pokoleń. Nienawiść bowiem to ludzka natura. W końcu nikt nie ma wątpliwości co do tego, iż młody Zerebi również wychowuje się w utwierdzeniu, że jest po dobrej stronie medalu. Nie twierdzę, że Zerebi są dobrzy. Nie twierdzę, że my jesteśmy dobrzy. Jesteśmy po prostu mniejszym złem.

Połyskująca tafla wody tańczyła wraz z migoczącymi promieniami słońca, tworząc kryształową powłokę, która oddzielała mnie od nieba. Towarzyszyły im bujające się płynnie, jakby do dźwięków wychodzących z mojej fantazji gęste gronorosty, ograniczając Słońcu przebicie się w głębsze obszary zbiornika, gdzie aktualnie znajdowałam się z dwojga kompanami. Nie była to chwytająca za serce głębina, ponieważ mój organizm nigdy nie przyswajał dobrze gwałtowną zmianę ciśnienia, powodując krwawienie z uszu oraz nozdrzy. Nie potrzebowaliśmy jednak spływać w stronę dna, ponieważ nasz cel nie byłby nim, gdyby spokojnie tam zszedł. Vicus, pierwszy oficer statku, na którym jeszcze przed zaledwie dziesięcioma minutami spokojnie wypoczywałam, zachwycając się widokiem wschodzącego Słońca i próbując przelać go na papier, zwerbował mnie wraz z dwojgiem towarzyszy, by rozwiązać pewien problem. Mimo mojej wcześniejszej sugestii o zmianie decyzji, postanowił wpłynąć między południowo-głębinowy prąd ciepły, a północno-powierzchniowy prąd północny, czyli w skrócie – w łowisko morskich potworów, które ze względu na przykrywające wodę sargasy i dogodną temperaturę, chętnie osiedliły się w tych terenach. Na nieszczęście lub głupie szczęście, po paru nieszkodliwych, aczkolwiek imponujących rozmiarami rybach, przepływającymi obok jakby nigdy nic, załoga natrafiła na wyjątkowo agresywną murenę, która najwidoczniej od dawna nie mogła nacieszyć się świeżym mięsem. Skutecznie zalała trzeci sektor, wprawiając starszego mechanika w szał. Gdyby mniej doświadczony, aczkolwiek z widocznym potencjałem asystent maszynowy nie trzymał emocji na wodzy, najprawdopodobniej żaglowiec już byłby pod wodą.
Nawet nie dostrzegłam, że karabin szturmowy ADS, którym strzelałam bez opamiętania w kierunku ryby, umiejętnie unikając jej ciosów, stracił ostatni zapas naboi. Co ciekawe, dopiero drugi raz w życiu miałam tego typu broń podwodną w rękach, która swe początki miała na Ziemi za pośrednictwem Rosjan. Z powodzeniem jeszcze przed chwilą mi towarzyszył, dezorientując murenę, by dać czas Pith’owi na naładowanie podwodnej petardy. Z kującym sercem, musiałam przerzucić się na kuszę pneumatyczną Seac z modelu ShotGun 50. Miałam doświadczenie w używaniu jej, więc byłam pewna, że będzie jeszcze gorszym rozwiązaniem na atakowanie tego monstrum niż podwodny karabin. Mimo że planowaliśmy oddzielnie rozpraszać rybę z trzech stron, postanowiłam, iż udam się do wcześniej przedstawionego chłopaka, który w dalszym ciągu nie wypuścił ciężkiego działa. Oddawszy energię wodzie, przemieściłam się szybko w stronę blondyna z pomocą płetw, w międzyczasie ładując broń. Murena coraz częściej uderzała w nie do zarejestrowania strony, jakby sfrustrowana chciała jedynie nas zabić, nie tyle co spożyć.
- Co jest, Pith? – Spytałam nieco pretensjonalnie chłopaka za pomocą wbudowanego w masce głośnika telekomunikacyjnego, po czym podpłynęłam tuż obok, starając ukryć się zza jedną ze skał węglanowych. Zerknęłam na urządzenie, które, jak wskazywały ruchy mężczyzny, prawdopodobnie się zacięło.
- Nie idzie. – Burknął, próbując siłą naprawić usterkę.
- Pokaż. – Odparłam, przejmując od niego maszynę. Zwinnie wymieniliśmy się broniami i podczas gdy ja uważnie przeszywałam wzrokiem jej budowę, ten co jakiś czas wychylając się zza skały i strzelał w stronę mureny, ale zarazem nie zdradzał kryjówki.
Po krótkiej, aczkolwiek ciągnącej się w nieskończoność chwili, dostrzegłam, iż między ładownikiem a wyrzutnią utknął kawałek granatu odłamkowego, którego użyliśmy na początku ze względu na zmylenie ryby co do położenia statku.
- Chyba coś mam. – Rzuciłam, wyjmując niesfornie odłamek grubymi rękawiczkami. Po chwili jednak coś innego przykuło moją uwagę. Siedmiometrowa ryba, jak i jeden z kompanów zniknęli mi z pola widzenia. – Gdzie jest Digit?
- Ni- Nie wiem! – Odkrzyknął zdyszany chłopak, o którego właśnie pytałam.
- Tylko nie mów, że się zgubiłeś.- Wycedził przez zęby drugi.
- No wiesz, trudno nie zgubić się w tych gronorostach.- Odpowiedział żartobliwie, lecz w jego głosie słychać było, jakby coś pękało. – Pamiętasz, Kirā, jak jeszcze przed wejściem mówiłem, że to będzie misja samobójcza? Chyba jednak miałem rację. – W słowach, jakie wypowiedział, nie słychać było ani trochę frustracji, ponieważ przerodziła się ona w panikę, którą starał się o własnych siłach kontrolować.
Zawsze był typem żartownisia, który starał się podtrzymać wszystkich na duchu swoim poczuciem humoru. Dlatego też zdanie, które wypowiedział tuż przed wejściem do wody, nie wzięłam na poważnie, choć liczyłam się z konsekwencjami. Wybiłam go wtedy z tego tropu, lecz nie dziwię się, iż powrócił do niego akurat w tym momencie. Wiedziałam, że jego poświęcenie poszłoby na marne w zaistniałej sytuacji, ponieważ prędzej czy później murena dorwie go na otwartej przestrzeni.
- Jeśli jesteś w promieniu dwudziestu metrów, lepiej się rozglądaj. – Odparłam, niemal równocześnie wystrzeliwując petardę w stronę najbliższej sąsiedniej skały.
Energia zwrotna odepchnęła mnie znacząco do tyłu wraz z hukiem, który doszczętnie spłoszył wszystkie rybne niedobitki. Na szczęście, woda ma większą gęstość od powietrza, więc nie wpłynął on znacząco na słuch, który z łatwością na powierzchni z takiej odległości mógł być nawet zażegnany. Wymieniłam wzrok z Pith’em, który pospiesznie wystukał kod dostępu na specjalnym gadżecie dołączonym do ochraniacza na kość promienistą.
- Coś Ty zrobiła! To była nasza jedyna armata! – Krzyknął gniewnie po przełączeniu nas na prywatny kanał.
- Miałbyś go na sumieniu, Pith. – Odparłam ze sztucznie opanowanym głosem, którego drgania ledwie kontrolowałam.
- Będę miał teraz jeszcze więcej, gdy zginą ludzie na statku. Myślałaś choć trochę o nich?! Niepotrzebnie dałem Ci działo. – Wyrzucił z siebie.
Miał rację, działo był jedynym powszednie znanym sposobem na pozbycie się mureny, lecz jeśli znalazłby się łut szczęścia, niejedynym. Wiedziałam, że skutki mogą być katastrofalne. Że zanim dopłynie tu Digit, wpierw dorwie nasz ślad Murena.
Nie trzeba było długo czekać, bowiem już chwilę potem coś potężnego uderzyło w osłaniającą nas skałę, krusząc ją. Wraz z blondynem, rozpłynęliśmy się na boki, starając się ją jak najbardziej unieszkodliwić. Problemem była jedynie jej grubo pancerna skóra, która ani nóż niczego nie robiła sobie z naszych wysiłków poza podniesieniem poziomu agresji. Nie lada wyzwaniem było unikanie jej ciosów, sama dzisiejszego dnia oberwałam w brzuch jej długim ogonem, który zamachnął się, tworząc niemiłe spotkanie z żebrami. Podpłynęłam do mężczyzny, który celował w jej odsłonięte części ciała, takie jak oczy czy skrzela. Oczywiście była to jak najbardziej poprawna taktyka, lecz im więcej strzałów tego typu zostało oddawanych, tym ślepa ryba lepiej namierzała nasze położenie.
Poprosiłam go o najsilniejszy z granatów odłamkowych, których użył na samym początku. Nie spuszczając mureny z celownika, podał mi lewą ręką jeden z nich.
- Ile sekund trwa, zanim wybuchnął? – Spytałam, gdy w tym samym momencie ciało chłopaka wybiło się do góry, przez atak grzbietem ze strony ryby. Niemal czułam, jak serce mi staje, gdy tuż obok mnie niczym błyskawica przebłysnęło siedmiometrowe zwierze, dając szansę na bliskie spotkanie z Boginią Śmierci.
- Parę sekund, a co? – Odpowiedział, ledwie wyduszając słowa z bólu.
Ryba kierowała się już, by schwytać i rozszarpać blondyna między swoimi ogromnymi kłami, lecz szybko wyrzuciłam w jej stronę jedną ze strzał, zwracając na siebie uwagę. Zadziałało skutecznie, ponieważ zanim chłopak zdążył zregenerować siły, ta odbiła się od jego strony, dwukrotnie szybciej płynąc w moją.
- Parę sekund to ile? – Spytałam ponownie, czekając na sprecyzowaną odpowiedź, równocześnie nurkując w głąb zbiornika.
Moje nogi działały na najwyższych obrotach, podczas gdy przeładowywałam strzałę do kuszy. Co chwilę towarzyszył temu obrót głowy w celu zarejestrowaniu i tak już niewielkiej odległości między goniącym mnie za ogonem potworem. Dopiero po którymś razie dostrzegłam, jak po części maski spływa krew. Ulatniała się ona z moich uszu oraz nozdrzy, przyprawiając o ogromny ból. Po załadowaniu broni, sięgnęłam po granat, który dostałam od Pith’a.
- Ile, cholernych sekund, Pith? – Powtórzyłam, już zdecydowanie ostrzej.
- Trzy, cztery. – W końcu mogłam liczyć na szybką i w miarę dokładną odpowiedź. – Ale czekaj, co chcesz zrobić?
Obróciłam się o 180 stopni w pionie, by jeszcze lepiej widzieć zbliżającą się rybę. Czułam jej obślizgły oddech przez skafander, który był jedynie wybrykiem mojej bujnej wyobraźni. Krew, ‘ozdabiająca’ swoją intensywną barwą część maski powoli zaczynała mi zasłaniać widok, więc długo nie zwlekając, wymierzyłam kuszą w stronę otwierającej się paszczy mureny, która zabierała się za ostateczny ruch. Szybko pociągnęłam za kółko z zawleczką granatu, niemal jednocześnie wystrzeliwując strzałę, która ekspresowo kierując się w stronę jamy gębowej ryby, zgarnęła granat ze sobą, właśnie dzięki zawleczce. Wszystko jakby nabrało potrójnego tempa i nie byłam do końca pewna, czy to się właśnie wydarzyło. Nabrałam jej dopiero po milisekundach, gdy mocny napływ energii jeszcze bardziej popchnął mnie w głąb. Czułam, jak moje bębenki pękają pod wpływem ciśnienia, a wśród wszystkich melodii była jedynie ta głucha symfonia. Krzyknęłam potężnie z bólu, starając się wyrzucić go z siebie. Nie wiedziałam, ile to zajęło, lecz gdy szok minął, dostrzegłam przez jedyne niezaplamione miejsce w masce, że murena leży już brzuchem do góry. Uśmiechnęłam się ledwie sił od ucha do ucha, po czym wybiłam się wzwyż, płynąc w stronę Słońca. Po przebiciu się przez taflę wody, jakbym zaczęła pierwszy raz słyszeć. Zdjęłam szybko maskę, a po chwili rozejrzałam się dookoła, wyglądając towarzyszy wśród niewzburzonych fal. Nabierający ostrości obraz pozwolił mi na wyostrzenie dwóch, machających w moją stronę czarnych plam w oddali, za którymi znajdował się żaglowiec. Poczułam przeszywająca moje ciało ulgę. Ulgę, że się udało. Nawet cudzym kosztem, niekoniecznie dobrym.

●●●●●

- Tylko pamiętaj, by regularnie je brać. – Odparła Pani Irida, zostawiając mi fiolkę tabletek na biurku, po czym skierowała się w stronę wyjścia, powiewając swoim białym niczym śnieg fartuchem. Zatrzymała się przy nich na chwilę, łapiąc ręką za ramówkę, by przed wyjściem dodać ostatnie słowo. – Zbieraj się, statek wycieczkowy lada moment będzie na miejscu.
Podniosłam się z krzesła, podpierając rękoma o podparcie, by podejść do blatu. Vicus twierdził, że to jedna z lepszych medyczek z okolicy, a najważniejsze - jedyna na statku i póki nie będę w akademii, powinnam skorzystać z jej porad i zastosowań. Tabletki miały przywrócić w moim organizmie homeostazę, która została naruszona incydentem z mureną sprzed czterech godzin. Swoją drogą byłam niezwykle wdzięczna Digit'owi i Pith'owi, którzy dobili to monstrum. Teraz czekamy wspólnie załogą na dwa statki, które mają nas przetransportować bezpiecznie na ląd. Pierwszy z nich jest statkiem wycieczkowym kadetów, którzy, z tego co mi wiadomo, wybrali się na jakiś specjalny trening w terenie. Przepływają obok nas po drodze, a mają parę wolnych miejsc. Ten statek turystyczno-kupiecki, na którym aktualnie przebywam, miał mi właśnie załatwić transport do placówki, w której miałam zacząć edukację typowo militarną. Czemu akurat postanowiłam dołączyć do kadetów? Nie była to do końca moja decyzja.
Gdy Vulnere zeżarł Polon-210, półtajna agencja rządowa, dla której niegdyś pracowała moja matka, wzięła mnie pod swoje skrzydła. Wyszkoliła, zapewniła świetną edukację, mając nadzieję, że gdy ukończę dwadzieścia pięć lat – najniższy próg – dołączę w ich szeregi. Mój mentor, Edge, zawsze wspierał mnie w poczynaniach, niejednokrotnie spychając na dno. Nie robił tego bez powodu, ponieważ dopiero wtedy doceniałam wagę pewnych spraw i samodoskonaliłam się. Był jednym z najmądrzejszych ludzi, których zdołałam poznać, lecz w pewnym momencie uznał wraz za radą pionierską, iż powinnam nabrać tytułu wojskowego. Wysłanie mnie do akademii było oczywiście za moją zgodą, ponieważ mogłam kontynuować, już i tak mało zróżnicowany na tym etapie kurs. Sęk w tym, że robiąc ten krok, nie dość, że mogłabym nawiązać silniejsze kontakty pośrednie między instytucjami, to dodatkowo mam szansę zemścić się na Zerebi, czego pragnę ponad życie.
Wytrącając się z myśli, schowałam pudełeczko z pigułkami do kieszeni świeżej, skórzanej narzutki, którą dostałam wraz z paroma innymi elementami ubioru od kapitana, jednocześnie gdy powiadomił mnie, że ciuchy, które miałam na zmianę przemokły i nie są do użytku. Prawdopodobnie już wyschły, ale nie wyglądałam źle w tym stylu, zwłaszcza że były w barwach czerni, więc postanowiłam sobie je zatrzymać.
Wyszłam z kadłuby, od razu wpuszczając do środka rażące po oczach promienie światłach. Osłaniając moje ślepia łokciem, starałam się zarejestrować, czemu jest taki szum. Dopiero gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, dostrzegłam, iż mój statek już przypłynął. W mig zgarnęłam swoje rzeczy, po czym pożegnałam się z paroma osobami i udałam się do środka. Przywitałam się z opiekunami wyjazdu, dziękując za przyjęcie, ponieważ, o dziwo byłam jedną z trzech osób, które skorzystały z ich dobrodusznej usługi. Statek wycieczkowy robił wrażenie. Nowocześnie wyposażony, nad sobą miał kopułę, która prawdopodobnie miała na celu chronienie przed promieniowaniem. Ekologiczne, a jakie zdrowe. Przechodząc przez rzędy, doszłam do tego na samym końcu, który jako jeden z niewielu nie był zajęty przez jakiegoś kadeta. Rozsiadłam się, zarzucając na plastikowe siedzenie torbę. Wyjrzałam przez okno, ponownie delektując się pięknym, morskim widokiem. Od początku obszar między tymi dwoma prądami morskimi przypominał mi Morze Sargassowe z opowieści Vulner’a, które jako pierwszy opisał Kolumb w swych wartościowych notatkach. Nim zdążyłam cokolwiek wyjąć z mojego bagażu, moją uwagę skupił prawdopodobnie jeden z kadetów, który wparował na podkład z takiego rozpędu, którego nawet podmuch pozostawiłby cień.
- Poprosili mnie o pomoc. – Tłumaczyła się persona, wskazując na załogę, z racji że to była ta osoba, która wstrzymywała nas od odpłynięcia.

<Ktoś?>
Ilość słów: 2 156
Otrzymane punkty: 50 + 525 = 575

Podsumowanie #1

Pierwsze rozdanie punktów! Imiona będą rozpisywane alfabetycznie.

Chanyeol | 0 pkt
Fyodor | 455 pkt
Kirā | 0 pkt 
Rei | 265 + 235 + 255 = 755 pkt
Yongguk | 325 + 265 = 590 pkt
Yui | 255 + 250 + 310 = 815 pkt
Zena | 0 pkt

Pomarańczowy - Oczekiwanie na pierwsze opowiadanie

Każdy również dostaje kieszonkowe w postaci 500 oxynów. 

niedziela, 25 lutego 2018

Zena Revil

Wszechświat - myśli o tym co odległe pomaga nam w tym co nie osiągalne.


Park Chanyeol

I regret always disappointing you


Kirā Céleste

Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out


Od Yongguk'a CD Fyodora 'Pierwszy Krok'

Odruchowo złapałem się za brodę, zastanawiając się głęboko. Finalnie doszedłem do wniosku, że nie mam bladego pojęcia o naszym planie zajęć, wyjąłem więc z kieszeni telefon, w którym miałem zapisany rozkład lekcji. -Wygląda na to, że teraz strzelectwo. - Mruknąłem pod nosem, przez chwilę nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
- Oh. - Nie potrafiłem zidentyfikować, jaką emocję reprezentował odgłos wydany przez chłopaka. Szczerze mówiąc moje uszy jeszcze nigdy nie zostały pobłogosławione tak równomierną mieszanką westchnienia i pomruku zarazem. Zaciekawiony podniosłem wzrok, by przyjrzeć się wyrazowi jego twarzy.
Patrzył gdzieś w dal, odwrócony do mnie bokiem. Nie byłem pewien czy obiektem jego zainteresowania była konwersująca o czymś żywo grupa ludzi czy też może widok za ogromnym oknem. Twarz chłopaka była poza zasięgiem, toteż moja ciekawość musiała usiąść i się zamknąć. Zawiesiłem wzrok na zabawnie odstającym kosmyku jego blond włosów, zawiniętym do góry tuż obok prawego ucha Fyodora.
Zaśmiałem się delikatnie pod nosem, choć wewnątrz miałem nieodpartą ochotę założyć włosy za jego ucho tak, by już nie odstawały. Blondyn nagle odwrócił się, unosząc pytająco jedną brew.
Uniknąłem jego badawczego wzroku, udając, że wcale to nie ja się nie śmiałem. Stwierdzając, że jest mi wystarczająco ciepło zrzuciłem z ramion czarną bluzę, przewiązując ją następnie wokół bioder.
- Wiesz, że mamy tu szatnię, nie? - Wskazałem ruchem głowy na owinięty wokół szyi chłopaka szal, który miał na sobie od momentu, w którym pojawił się w sali. Blondyn spojrzał po sobie, otwierając delikatnie usta, ale nie wydając z siebie żadnego odgłosu. Zaczął zdejmować czerwony szal, zwijając go w kłębek. - Wiem, zwyczajnie nie miałem czasu. - Fyodor udając zupełnie niewzruszonego wepchnął szalik w rękaw kurtki, którą przerzucił przez przedramię.
- Chodź, mamy jeszcze kilka minut. - Odwróciłem się na pięcie, zmierzając w stronę schodów prowadzących na niższe piętro. Słyszałem za plecami lekkie kroki chłopaka w akompaniamencie odgłosu ściskanej w dłoniach kurtki. Podświadomie wiedziałem, że nie tylko ja czuję się trochę niepewnie oddalając się od grupy.
Zdążyłem znaleźć się na ostatnim schodku, gdy nagle coś gruchnęło okrutnie. Otworzyłem szerzej oczy, odnajdując źródło hałasu. Jakiś chłopak leżał na podłodze, kuląc się jak zbity pies.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że facet stojący nad nim dosłownie roztrzaskał śmietnik o jego głowę. Odłamki lazurowego plastiku ścieliły się po posadzce, tworząc swojego rodzaju przerażający witraż. Zanim zdążyłem ocknąć się z szoku w jakim pozostawił mnie ten akt skrajnej agresji, usłyszałem jak coś miękko upada na ziemię. Kurtka Fyodora spłynęła po kilku schodkach w dół z cichym świstem. Jej właściciel minął mnie w mgnieniu oka. Blondyn znalazł się pomiędzy atakującym a ofiarą, usiłując ich uspokoić w jakiś sposób. Czy ten gość jest niespełna rozumu?
 Ruszyłem w ślad za nim, bo co mogłem zrobić?
W czasie gdy blondyn próbował przemówić atakującemu do rozumu zdołałem zablokować jego ręce, wkładając w to całą swoją siłę. Mężczyzna był dużo bardziej przysadzisty ode mnie, zarzucał moim ciałem na boki z ogromną siłą, czułem się jak szmaciana lalka. Nie byłem w stanie długo go utrzymać,wkrótce przerzucił mnie nad swoimi plecami uderzając mną o podłogę. Ktoś w tle zaczął krzyczeć, wzywając nauczyciela.
Nie spodziewałem się, że agresor skupi się na mnie. A jednak, widząc, że chłopak na podłodze się nie rusza skoncentrował się na ruchomym obiekcie. Celował ciężkimi jak młoty pięściami w moją twarz, którą udało mi się w ostatniej chwili osłonić rękoma. Na oślep próbowałem kopnąć go w podbrzusze czy choćby w nogę.
Ku mojemu zbawieniu rozległ się charakterystyczny klik odbezpieczanej broni. Ciężki, męski głos ryknął: - Na ziemię, twarzą do podłogi!
Dopiero wtedy poczułem, jak ogromny ciężar został zdjęty z mojej klatki piersiowej. Przez chwilę jeszcze pozostawałem w pozycji obronnej, próbując uspokoić chaotyczny oddech. Adrenalina huczała w mojej głowie zakłócając wszystko dookoła.
Do moich uszu dotarł głośny, wyraźny odgłos kasłania. Zdjąłem ręce z twarzy, mrużąc oczy pod napływem rażącego światła. Blondyn siedział niecały metr ode mnie, roztrzęsionymi rękoma zasłaniając usta. Nie zwróciłem zbytnio uwagi na rozbrzmiewający dzwonek, ani na nauczycieli nerwowo popędzających studentów, by weszli do sal. Zignorowałem szepty spanikowanych uczniów i ich świdrujące spojrzenia.
Wyciągnąłem lekko  roztrzęsioną dłoń, by pociągnąć chłopaka za rąbek swetra. - Jesteś cały? - Mój głos brzmiał chrypliwie i jakoś tak nieprzyjemnie.
Fyodor zakaszlał jeszcze kilka razy, zanim wyjął z kieszeni inhalator. - Mhm. - Wymruczał między głębokimi oddechami. Wbiłem wzrok w sufit, nieco obawiając się tego, co będzie dalej.
Jesteś debilem, Yongguk. Masz dwadzieścia dwa lata, może to pora w końcu przestać się bić jak jakiś gówniarz? Ale to nie ważne. Już zdążyłeś wszystko książkowo spierdolić, gratulacje. Matka na pewno będzie dumna, kiedy odeślą cię do domu.
Po korytarzu rozniósł się echem odgłos stukotania obcasów o podłogę. Przyklęknęła przy nas kobieta ubrana w biały uniform, która widocznie była pielęgniarką. Miała okrągłą twarz, na której malowało się coś na kształt współczucia, lecz nie do końca. Jej włosy były lokowane i ciemne, upięte w delikatny koczek z tyłu głowy. Zaczęła dotykać moich nóg i rąk, co chwilę pytając czy bolało gdy poruszała moimi kończynami. Czułem cholerny, przeszywający ból w każdej części swojego ciała.
- To dobrze. - Stwierdziła kobieta. - Póki wszystko czujesz, jest w porządku.
Brunetka pomogła mi się podnieść z posadzki. Zagryzłem wargę, próbując nie syczeć z bólu. Fyodor odmówił pomocy, samodzielnie dźwigając się z ziemi.
Po drodze pielęgniarka wyjaśniła nam, że najbliższą godzinę musimy spędzić w jej gabinecie. Nie protestowałem, było mi już wszystko jedno.

<Fyodor?>

Ilość słów: 862
Otrzymane punkty: 50+ 215= 265

Od Yui CD Rei'a 'Nowa twarz'

Nauczyciel strzelectwa. Słysząc te słowa, od razu wszyscy mają ciarki. W skrócie - nauczyciel wymagający bezwzględnej dyscypliny i chociażby minimalnego zaangażowania. Gdy dotarłam pod salę razem z Rei'em, dołączyliśmy do grupki osób spóźnionych. Nauczyciel nieźle go opieprzył, za to że buja gdzieś głową w chmurach i nie słucha. Szczerze sama miałam dużą nadzieję że mnie nie wywoła tak jak jego, ponieważ również nie skupiłam się na tym co mówił. Na szczęście jedyne co zrobił, to popatrzył na nas z rozczarowaniem. Szczerze nie wierzyłam że nikt go nie słuchał, bardziej stawiałam na to, że po prostu się go boją.
- Naprawdę NIKT? - włożył ręce w kieszenie i pokręcił głową. - Ostatni raz wam powtórzę. Są to wasze pierwsze zajęcia strzelectwa. Na początku zaprezentuje wam dwie bronie w sensie praktycznym, czyli strzelaniu z nich i postawie oraz zrobimy szybki rozbiór broni. - Na środku stał średniej wielkości stolik, na którym położył obie bronie. Uczniowie zebrali się dookoła, czekając na prezentację. Gdy zobaczył że wszyscy są gotowi, wziął pierwszą broń do ręki i ją przedstawił. Powiedział że ta broń służy najczęściej jako dodatkowa, pokazał podstawowe czynności jak przeładowanie, wysunięcie magazynka, czy uzupełnianie amunicji. Z drugą bronią postąpił podobnie, po czym poprosił jednego z uczniów o powtórzenie. Po upewnieniu się, że każdy rozumie o co chodzi, przeszedł do części praktycznej. Pokazał nam poprawne trzymanie broni i pozycję.
- Przy trzymaniu małej broni, są dwie opcje. Możecie złapać ją w obie ręce i trzymać tak, aby muszka (przy tym pokazał mały element tuż przy wylocie lufy) była na wysokości waszych oczu. Niektórym łatwiej jest przy bardziej zgiętych rękach, a nie którym przy mniej, tutaj w tej kwestii macie wolny wybór. Drugą opcją jest trzymanie jedną ręką, zasady takie same, lecz gdy zdecydujecie się zdawać test z taką postawą, nie możecie zrobić ani jednego błędu. Do zdawania testu w sposób dowolny dostają uprawnienia tylko najlepsi, więc nawet jeśli ta postawa do strzelania wychodzi wam lepiej, a nie macie dobrych wyników z całego roku, to i tak musicie zdawać z postawy podstawowej - czyli pierwszej. Czyli w skrócie - warunkiem jest panowanie nad podstawą pierwszą. - Podczas tego co mówił nauczyciel, nie było słychać na sali ani jednego szeptu. Najwyraźniej był z tego zadowolony, ponieważ mówił coraz spokojniej. Wziął do ręki pierwszą broń i wycelował wcześniej przygotowany cel, którym był manekin. Pokazał obie postawy i oddał dwa strzały.
- Tam macie przygotowane 20 manekinów. Tutaj skończy się zasada strzelania do tarczy, bo "do żywej jednostki się nie powinno". Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Dobierzcie się w pary i ustalcie kto strzela pierwszy. Osoba która w tym momencie będzie wolna, ma ustawić swojego partnera w poprawnej pozycji. - Po tych słowach uczniowie zaczęli się dobierać, lecz gdy zobaczył jak to wygląda, szybko zmienił zdanie. Dobrał nas samodzielnie i w taki sposób wylądowałam z Rei'em w parze. Jedynym utrudnieniem dla mnie było to, że był z 30 cm wyższy, więc ustawienie go w poprawnej pozycji to wyzwanie. Owszem, było trochę narzekania na to jak nauczyciel dobrał pary, lecz szybko wyjaśnił o co chodzi. Zależało mu, żeby nikt nie dobrał się z kimś tej samej postury - na wojnie nie będzie tak łatwo. No to dobrał nas idealnie. Jak na życzenie, nauczyciel zdecydował że to ja będę najpierw ustawiać mojego partnera. Każda para dostała broń i tak zaczęła się nasza pierwsza lekcja praktyczna. Rei wziął broń do ręki, po czym niechlujnie podniósł ręce przed siebie. Moim zadaniem było dostosować odpowiednią wysokość. Oczywiście musiałam dyskretnie dać mu znak, że broń trzymamy w obu rękach. Po dłuższych mękach, udało mi się ustawić tak, by muszka była na wysokości jego oczu. Następnie chłopak sam miał parę razy ustawić się w takiej pozycji. Gdy nauczyciel uznał to za zaliczone, miał oddać pięć strzałów. Cztery z nich były celne, jeden chybiony. Mieliśmy się zmienić, gdy nagle zadzwonił dzwonek. No tak, ta lekcja trwała tylko 45 minut. Wyszłam z sali i od razu skierowałam się w stronę sali od astronomii, żeby na 100% się nie spóźnić. Parę osób postanowiło się zerwać, więc od razu zrobiło się luźniej. Na moje szczęście obok sali był mały zaułek, w którym mogłam się schować. Usiadłam na podłodze i odetchnęłam ciężko. Długo w samotności nie siedziałam, ponieważ nie kto inny jak pan Rei mnie znalazł. Można powiedzieć że nawet się cieszyłam że nie musiałam cały dzień być sama.
- Nieźle strzelasz, niektórzy ledwo trzy trafili. - rzuciłam mu lekki uśmiech. Chłopak zaskoczony moją pochwałą, lecz widocznie z niej zadowolony, odwzajemnił mi uśmiech.
- Na następnej lekcji też będziesz miała okazję się wykazać, o ile pan super nauczyciel nie straci humorku. - odpowiedział cicho się śmiejąc. Miałam dużą ochotę powiedzieć mu że polubiłam tego nauczyciela za to że jest takim dominantem, który wie czego chce w stosunku do uczniów, lecz w ostatniej chwili ugryzłam się w język, bo przecież jak by to zabrzmiało z ust młodej uczennicy. Za to postanowiłam kontynuować wcześniej rozpoczęty temat.
- Wiesz.. Pytałeś się czy mam jakieś marzenie. Szczerze mówiąc, to zastanawiałam się nad tym już bardzo dużo razy, lecz nie uzyskałam zbyt konkretnej odpowiedzi. Na chwilę obecną mogę chyba powiedzieć że chcę być kimś więcej niż zwykła Yui. Nie chodzi mi o jakieś specjalne zasłużenie, bo i tak pewnie umrę na wojnie, lecz chodzi mi o samo przezwyciężenie siebie. Moi prawdziwi rodzice nie mogą niestety być dla mnie autorytetem, dla którego chciałabym się postarać, lecz przybrana siostra już mogłaby stanowić dla mnie pewien powód do zmian. - W tym momencie podkuliłam kolana i oparłam na nich lewy łokieć, patrząc bezpośrednio na chłopaka. - Wiesz, ona zawsze była odważna i niczego się nie bała, a przy tym nikogo nie traktowała niżej od siebie, zawsze na równi. Dlatego bardzo chciałabym być kimś więcej niż zwykła, mała Yuu. Mała, cicha i do tego nieśmiała. Do tego jak się rozgada to z rozmachem. - Powiedziałam z lekkim zmieszaniem na twarzy. Rei wyglądał jakby mnie słuchał, więc chociaż nie musiałam się martwić że znowu mówiłam jak do ściany, ponieważ tak to zazwyczaj wyglądało. Zaczęłam się zastanawiać czy trochę nie za dużo powiedziałam jak na ten etap znajomości, lecz chyba było już za późno. Słowa zostały rzucone. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, lecz postanowiłam być szybsza.
- I właśnie dlatego obiecuję że będę lepszą Yui! - posłałam mu lekki uśmiech, przymykając przy tym oczy.
 

<Rei?>

Ilość słów: 1 042
Otrzymane punkty: 50 + 260 = 310

Od Fyodora CD Yongguk'a 'Pierwszy krok'

Ze snu podrywa mnie ostry dźwięk budzika.
Podnoszę się z łóżka niemalże automatycznie, spoglądając w zakryte niezdarnie firaną okno. Słońce nie pojawiło się nawet na horyzoncie, miasto okryte jest ciemnością, jakby wciąż była noc, a nie rozpoczynał się dzień. Lampy autostrad i pojedyncze oświetlone okna wielkich budynków rozświetlają spowitą mgłą metropolię, zmieniając ją w miejsce znane mi tylko z obrazków. Przypomina mi się, że nie jestem w przytulnej sypialni na przedmieściach tylko w taniej kawalerce w Alatras. Po moim karku przechodzi lodowaty dreszcz. Przypomnij mi jeszcze raz, po co tu przyjechałeś.
Marszczę brwi, idąc w stronę toalety. Wciąż nie potrafię przyzwyczaić się do ciasności mieszkania, tego, jak mało miejsca można zmienić w coś, w czym nawet da się żyć. Potykam się o książki porozrzucane na podłodze, ale nie zawracam sobie głowy podnoszeniem ich.
Woda jest zimna, bez względu na to ile czekam, nastawiając kurek na gorącą. Wreszcie poddaję się i postanawiam wziąć prysznic w zimnej wodzie, ignorując krzyk matki w mojej głowie, że się przeziębię.
Z tą temperaturą na zewnątrz, tak czy siak, prawdopodobnie się rozchoruję.
Przyjechałeś tu do akademii, pomóc spłacać matce długi, masz tu cel i go spełnisz. Wzdycham cicho, wchodząc powoli pod strumień wody. Zimny jak lód płyn spływa po moim karku, powodując, że cały drżę.
Ten dzień zapowiada się wspaniale.

Sam nie wiem, czego spodziewałem się po praktycznie najtańszej kawalerce w mieście (przynajmniej tej ze wszystkimi czterema ścianami i dojazdem do akademii krótszym niż godzina), ale po znalezieniu karteczki przypiętej do drzwi, deklarującej, że wody, nawet tej zimnej, nie będzie do końca tygodnia („tak samo, jak światła, niezmiernie przepraszamy”) coś we mnie pękło.
Trudno, dożyję.
Chyba.

Okazuje się, że mój płaszcz nie wystarcza na okrutną zimę, o jaką postanowił przysporzyć nas Urkios; na szczęście po drodze do metra trafiam na obskurną uliczkę, w której rozłożone jest kilka stoisk. Jestem dość dumny z efektu zakupów na bazarze, jakim jest miękki, gruby bordowy szalik i ciemne, ciepłe rękawiczki.
Swoje ostatnie kieszonkowe wydaje na bilet, rezygnując z posiłku. Cóż, miałem wybór – zamarznąć lub umrzeć z głodu.
W metrze jest tak ciasno, że trudno mi się oddycha, choć sam nie jestem pewien, czy to nie z powodu paniki.
Wszystko w Alatras jest całkowicie inne od miejsca, w którym dorastałem. Bezpieczny, drobny dom na obrzeżach mniejszego miasta, skromny ogródek i ciche sąsiedztwo. Matka zawsze zajmowała się domem, dbając o naukę i dobre wychowanie swoich dzieci. Mój żołądek skręca się na myśl o tym, jak musi się teraz czuć, sama, prawdopodobnie w pracy, martwiąca się o Joanne i Sonyę, jak radzą sobie w szkole, czy Theodor odrobił lekcje, czy ja zdążyłem odespać kolejną naderwaną nocną zmianą noc.
Jak na zawołanie mój telefon wibruje.  Próbuję wyciągnąć go z kieszeni, ale ciała obcych ludzi naciskają na mnie ze wszystkich stron i ledwo co mogę wziąć oddech, ściskając kurczowo pasek torby. Odpiszę mamie później, nie powinna aż tak się martwić. 
Kogo ty oszukujesz, matka martwi się o ciebie jak cholera, pewnie siedzi przy oknie i martwi się i martwi, i martwi-
Z zamyślenia wyrywa mnie piknięcie i masy ludzi wypływają z wagonu jak na zawołanie. Spoglądam na mapkę, nie jeszcze nie wychodzisz, uspokój się, oddychaj-
Kolejne wibracje zmuszają mnie do wyciągnięcia telefonu z kieszeni.
Dwie wiadomości od Sonyi, jedna od Joanne i trzy nieodebrane połączenia od mamy. Naciskam guzik drżącym palcem i przykładam telefon do ucha.
- Fedya! – ciepły ton matki lekko rozluźnia moje spięte mięśnie, ale wciąż słyszę w jej głosie zmęczenie, które próbuje ukryć pod uśmiechem. – Jak życie w wielkim mieście?
- Mamo, dopiero wczoraj tu przyjechałem -  zasłaniam twarz dłonią, próbując zignorować spojrzenia innych podróżników, rzucane mi z zażenowaniem.
- Nie przepracowuj się tam, słońce – niemal słyszę, jak marszczy brwi i spaceruje w kółko po pokoju, ściskając coś nerwowo w dłoni. – Zawsze mogę ci przesłać pieniądze, wiesz o tym-
- Mamo – biorę głęboki oddech, zmuszając mój głos, żeby przyjął jak najpewniejszy ton. – Po to tutaj przyjechałem, żeby cię odciążyć. Wszystko będzie dobrze.
- Wszystko będzie dobrze – powtarza to kilka razy drżącym głosem, jakby sama próbowała siebie upewnić. Po kilku sekundach słyszę nerwowy śmiech i już wiem, że gdzieś tam, trzy godziny pociągiem stąd, moja mama chodzi w kółko po pokoju, marszcząc brwi, próbując powstrzymywać łzy spływające jej po policzkach.
- Mam już dwadzieścia lat. Poradzę sobie – zagryzam wargę, oczekując jej odpowiedzi. Przez chwilę słyszę tylko niestabilny oddech i pociąganie nosem i próbuje skupić się na mapce metra, upewniając się, że wiem, gdzie wysiadam.
- Sonya już tęskni, Fedyushka. Wracaj szybko – chcę powiedzieć, że wrócę szybko i to z takimi funduszami, że już nie będzie czego spłacać, ale przerywa mi dźwięk zakończonego połączenia. Chowam telefon do kieszeni, drżąc lekko. Zaraz trafisz do akademii, wszystko będzie dobrze.

Okazało się, że ten przystanek, przy którym wyszło najwięcej ludzi, był moim właściwym celem. Mój plan trafienia do akademii niecałą godzinę przed czasem nie wypalił, musiałem cofnąć się, znów przeciskać się między ludźmi w drodze do pociągu i próbując z niego wyjść.
Gdy wychodzę na powietrze, zimny powiew wiatru prawie zrzuca mnie z nóg. Okrywam nowy szalik mocniej wokół twarzy, ignorując, że o wiele trudniej jest mi wziąć pełny oddech. Mimo wszystko droga do akademii z przystanku zajmuje mi niecałe dziesięć minut, które spędzam na nerwowym spoglądaniu na zegarek, bo jest za dwadzieścia, za dziesięć, za pięć-
Staję przed budynkiem akademii równo o czasie, dzwonek (melodia? dźwięki?) oznajmiający rozpoczęcie wybrzmiewa, gdy wspinam się do wejścia. Jak na moje szczęście, wszystko ucicha wraz z moim wejściem i osoby pozostałe na korytarzu rzucają we mnie spojrzenia, które gdyby mogły, spokojnie zamordowałyby mnie na miejscu. Przełykam ślinę, uśmiechając się nerwowo. Panuje całkowita cisza, przerywana moim świszczącym oddechem. Czuję, że robię się czerwony, więc jeszcze bardziej zasłaniam się  szalikiem, choć już jestem wewnątrz. Moje płuca się palą, ale ignoruje ból i dopiero gdy znikam za rogiem, w którym nikogo nie ma, wyciągam inhalator.
Sprawdzam minimalnie pięć razy grafik i mapę budynku, zanim ląduje pod drzwiami sali, w której powinienem siedzieć od kilku minut.
Moje spóźnione wejście nikogo nie rusza, nawet wykładowcy, który nie przerywa swojej przemowy. Burczę ciche „przepraszam”, nurkując w głąb sali. Bezmyślnie rzucam się na pierwsze lepsze miejsce, opierając dłonie o ramię krzesła. Już chcę usiąść, by zwracać na siebie jak najmniej uwagi, gdy zauważam, że miejsce tuż obok jest zajęte.
Cholera, już za późno, żeby uciekać gdzie indziej.
Odchrząkuję cicho, próbując zmusić swój oddech do uspokojenia.
- Mogę się przysiąść? – szepczę niepewnie, obserwując chłopaka siedzącego obok. On, o dziwo, uśmiecha się ciepło, przytakując.
Siadam, próbując ściągnąć z siebie płaszcz tak cicho, jak potrafię. Mój sąsiad wydaje się nawet zainteresowany wywodem nauczyciela, więc i ja próbuję skupić się na jego przemowie, ale trudno mi się skoncentrować, gdy wokół jest tyle ludzi. Czuję, jak moja noga podskakuje mimowolnie ze stresu.
Spoglądam nerwowo na chłopaka obok. Wygląda na dość wysokiego, na pewno wyższego ode mnie. Ma jasne włosy i przez chwile zastanawiam się, czy istnieje taki naturalny kolor, gdy zauważam cień odrostów i ciemne brwi. Jego ciemne oczy są podkrążone, lekko zaczerwienione odznaczają na tle bladej skóry.
Pociągam nieznacznie nosem, słysząc karcący głos matki z rana, gdy oczy chłopaka lądują na mnie. Przez chwilę patrzymy na siebie w ciszy i czuję, jak się czerwienię, bo cholera, on zauważył, że go obserwuję, co mam teraz zrobić?
Mój obeznany w kontaktach z ludźmi mózg podsunął mi tylko jeden pomysł.
- Fyodor. Fyodor Phoenix. Możesz mi mówić Fedya. Albo Fyodor, to nie ma znaczenia – wyciągam sztywną rękę w jego stronę, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Mam ochotę ochrzanić Herberta, że kazał matce nauczać nas w domu, bo zwykła szkoła oszczędziłaby mi tak niezręcznych sytuacji. W końcu w szkole poznawało się ludzi, prawda?
Chłopak wydaje się nieco rozbawiony tą sytuacją, ale ściska po chwili moją dłoń, potrząsając ją lekko.
- Kim Yongguk.
Siedzimy chwilę w ciszy, znudzony głos wykładowcy w tle jak biały szum. Jasnowłosy po jakimś czasie odwraca głowę znów w stronę nauczyciela stojącego z przodu sali. Czuję, jak stres zjada mnie od środka i chowam głowę mocniej w szaliku, którego z jakiegoś nieznanego mi powodu nie zdjąłem. Biorę kilka głębokich oddechów, ale wciąż czuję ucisk w płucach, więc sięgam po inhalator. Z zamyślenia wyrywa mnie głos chłopaka obok.
- Co to?
Czuję, że robię się jeszcze bardziej czerwony, jeżeli to możliwe i karcę się w głowie, bo obiecałem sobie, że nie będę nikomu wpychać swojej choroby, miało być dyskretnie i cicho.
- Inhalator. Jestem astmatykiem – próbuję nonszalancko wzruszyć ramionami, ale to tylko mnie dezorientuje i udaje mi się zrzucić moją torbę na podłogę, jej zawartość wysypująca się na posadzkę. Schylam się, zbierając gorączkowo rozrzucone zeszyty i drobniaki. O dziwo, mój sąsiad również się schyla, pomagając mi ogarnąć bałagan.
- Ale ze mnie niezdara – śmieje się, gdy udaje nam się wszystko zebrać; panicznie unikając palącego wzroku jasnowłosego. On otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rozbrzmiewa ta sama melodia z wcześniej, oznajmiająca koniec wykładu.
Świetnie, nie dość, że nic z niego nie wyniosłem, to jeszcze zrobiłem siebie debila przed potencjalnym znajomym. Imponujące, Fyodor, imponujące.
Mimo wszystko wychodzimy z Sali obok siebie, podążając za tłumem. Zaciskam rączkę torby mocniej, spoglądając na chłopaka kątem oka.
- Od dawna tu mieszkasz? – daję sobie mentalny strzał w twarz, bo jest tyle lepszych sposobów na rozpoczęcie rozmowy, a ty musisz zawsze wszystko pieprzyć.
- Tak szczerze mówiąc to od wczoraj – on drapie się po karku, zerkając na mnie. Mimowolnie uśmiech wpełza na moje usta.
- Nie ma mowy! Ja też tu wczoraj przyjechałem! – mam wrażenie, że powiedziałem to nieco za głośno, ale ignoruje wszelkie zaniepokojone myśli i uśmiecham się szerzej. Razem z grupką ludzi lądujemy w innej części budynku, pod kolejną salą. Spoglądając na osoby wokół mnie, zdaję sobie sprawę, jak mało wiem na temat wszystkiego, czego będziemy się uczyć w tej akademii.
Fantastycznie.
- Nie wiesz może, co teraz robimy? – wskazałem niepewnie na nas i ludzi wokół uśmiechając się nerwowo.

<Yongguk?>

Ilość słów: 1 621
Otrzymane punkty: 50 + 405 = 455

sobota, 24 lutego 2018

Od Rei'a CD Yui 'Nowa twarz'

Ah historia... Najlepszy przedmiot jaki kiedykolwiek wymyślono, losy aktualnego jak i poprzedniego świata ludzi są zaiste fascynujące. Podobno kiedyś, na samym początku istnienia Ziemi byli ludzie posługujący się kamieniem jako kartką i odłamkiem skały jako długopisem, zabawne. Chyba jako jedyny z zainteresowaniem słuchałem nauczyciela i ochoczo odpowiadałem na zadawane przez niego pytania. Niestety nim się obejrzałem zadzwonił dzwonek. Jak to mówią, gdy świetnie się bawisz to czas mija jak błyskawica. Ludzie ziewając wywlekli się z klasy, aby udać się na długo wyczekiwany lunch.
Stołówka jeszcze parę minut była opustoszała, a teraz wypełnia ją masa studentów. Większość stolików była zajęta, a tak trochę nie swojo usiąść obok nieznanej ci osoby (zwłaszcza jeżeli ma obok siebie plecak, wtedy definitywnie nie chce nikogo innego przy stoliku). Rozejrzałem się i swoimi sokolimi oczami wypatrzyłem Yui, była przy stole tuż przy oknie. Nie siedziała z nikim, na szczęście. Chociaż w sumie, nawet gdybym nie znalazł tutaj miejsca usiadłbym gdzieś na dworze, świeże powietrze zawsze najlepsze. Podszedłem do dziewczyny i palcem stuknąłem ją lekko w ramię. 
- Hejka, mogę? - Posłałem jej szeroki uśmiech i wskazałem na krzesło naprzeciwko niej.
- Jasne, siadaj. - Kiwnęła głową.
Zadowolony w podskokach podszedłem do krzesła i odsunąłem je kawałek, aby móc na nie usiąść. Przysunąłem się trochę do stolika i wyciągnąłem z plecaka kanapki, które rano niedbale wrzuciłem do środka. Jedna z nich wyglądała jakby została przejechana, to pewnie wina zeszytów, które podskakiwały podczas biegu. Moje biedne kanapeczki... Przeżyły tam piekło... Trzymając poszkodowaną kanapkę spojrzałem na Yui. W swoich małych dłoniach trzymała niedużego rogalika, a w sumie to jego połowę. Chcąc zacząć jakąś konwersację znowu palnąłem jakieś głupie pytanie.
- Lubisz rogaliki?
- Tak, są bardzo dobre. - Posłała niepewny uśmiech. Oww, trzeba jakoś kontynuować! Być może przegram bitwę, ale nie wojnę! 
- Wiesz, kiedyś chciałbym zostać znanym żołnierzem. Jak to mówią, sławnym. - Podparłem głowę dłonią i spojrzałem na świat za oknem. - Chciałbym, aby w przyszłości nie było już nigdy wojen, aby nikt nie musiał za taką sprawę ginąć. Jednak... - Spuściłem wzrok na stół. - Jestem słaby, niedoświadczony i co najważniejsze, nie mam planu... Nie wiem jak złapać moje marzenie, które jest hen wysoko nade mną, tak wysoko, że nawet skacząc nie potrafię go dosięgnąć. - Położyłem obie dłonie na stolik i skierowałem oczy na dziewczynę, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. - Ale wiesz co? Dokonam tego. Jestem uparty i każdy to wie, że jeżeli się czegoś uczepię to nie puszczę. - Dziewczyna zdawała się lekko zdezorientowana, jednak mimo to uśmiechała się. W tym momencie zrozumiałem, że gadałem od rzeczy. Za długie przebywanie na krześle sprawiło, że mój tył zostawał niemiłosiernie zasysany w siedzisko. Nie lubię jak którakolwiek część ciała drętwieje, potem jest problem aby przywrócić mu dawną sprawność, bo boli jak cholera. Poruszyłem więc lekko nogi, aby powoli rozruszyć zastygłe mięśnie. - Ahh, wybacz! Zacząłem gadać dziwne rzeczy, ahahaha! - Pośpiesznie wziąłem kęsa kanapki.
- To nic, nie przejmuj się. Każdy ma jakieś marzenie, które chce spełnić, nawet jeżeli jest ono dla innych niemożliwe.
- A ty masz jakieś? - Zapytałem z pełną buzią i po fakcie zrozumiałem, że to nie było dość stosowne w obecności dziewczyny.
- Ja? Ja, em... - Yui zmrużyła leciutko oczy. Ludzie dookoła zaczęli znikać. Zbliżał się koniec przerwy, szybko poszło. Nagle zabrzmiał dzwonek. Tak mnie wystraszył, że o mało nie udławiłem się kawałkiem kanapki. Uderzając się w klatkę udało mi się go przełknąć. - Niedobrze, co mamy teraz?
- O ile dobrze pamiętam to strzelectwo. - Odparłem zapinając plecak.
- Strzelectwo? To po drugiej stronie szkoły! - Zerwała się z krzesła i chwyciła plecak w biegu.
- Ah, czekaj! - Postąpiłem tak samo. - Widzę, że przestudiowałaś plan szkoły, lecz czy jesteś pewna, że sala do strzelectwa jest po drugiej stronie?
- Tak, jestem pewna.
- To dlaczego inni biegną w przeciwną stronę?
- Że jak? - Zatrzymała się gwałtownie. - Rzeczywiście, czemu nie powiedziałeś wcześniej?
- A, nie mam pojęcia. Wybacz. - Zaśmiałem się cicho. - W takim razie w tył zwrot i na strzelectwo!
Yui westchnęła cicho i w ciszy dobiegliśmy do sali. Oczywiście nie byliśmy jedynymi spóźnionymi, dość spora grupka nie dotarła na czas. Nauczyciel kazał na ustawić się pod ścianą, jakby miał zaraz na nas egzekucję wykonać, zwłaszcza, że miał w dłoni mały pistolet. Przełknąłem ślinę. To jest kara za spóźnienie się? Niedobrze, niedobrze... Boże, daj mi żyć!
- Ej, ty! Tak ty, czarnowłosy wielkolud. - Ja? - Podejdź no tu na chwilę i zademonstruj to co przed chwilą mówiłem. - Słucham? Posłałem mu pytające spojrzenie, lecz ten mnie kompletnie zignorował. - Eh, słuchałeś ty mnie w ogóle? 
- Nie.
- Nie, co?
- Nie słuchałem...
- Nie sir, przepraszam sir! - Wrzasnął mi niemal do ucha, aż się lekko odsunąłem. - Mam nadzieję, że teraz słuchałeś, powtórz.
- Nie sir, przepraszam sir! - Krzyknąłem równie głośno co on, a może nawet głośniej.
- Wróć do szyku. Czy któreś z was łaskawie mi powie, co kazałem zrobić?

<Yui?>

Ilość słów: 825
Otrzymane punkty: 50 + 205 = 255

czwartek, 22 lutego 2018

środa, 21 lutego 2018

Od Yui CD Rei'a 'Nowa twarz'

Pierwsza lekcja - ahh to było coś. Już na starcie miałam ochotę powiedzieć nauczycielowi coś w stylu "Proszę, stop. Ośmieszasz się". Nasza klasa liczy sporo osób, więc przy pierwszym sprawdzaniu listy i tak wszystkich nie zapamiętałam. Jedyne czym mogę się pochwalić, to tym że dowiedziałam się jak nazywa się chłopak od którego tak szybko uciekłam do klasy. Nim się zorientowałam, pan Smith wyczytał moje nazwisko. Wstałam i cicho wydusiłam "obecna". Zdążyłam już zauważyć, że nikt za bardzo nie zwraca uwagi na innych, co znacznie mnie uspokoiło. Nauczyciel omówił jeszcze na czym będą polegały jego zajęcia i czego mamy się spodziewać. Gdy do dzwonka zostały dosłownie 2 minuty, wszyscy Ci, co ewentualnie mieli na ławkach zeszyty, zaczęli je chować. Ja również powoli wsunęłam swój do plecaka. Wreszcie wybrzmiał długo wyczekiwany dzwonek. Dość szybkim krokiem opuściłam klasę. Rzuciłam szybkie spojrzenie zapoznawcze i ku mojemu zadowoleniu, zobaczyłam nieobstawione okno. Stanęłam przy nim i odetchnęłam z ulgą. Masa uczniów wylała się na korytarze. Wybrałam sobie nawet dobry punkt obserwacyjny. Za oknem życie rozkwitło na dobre. Gdzieniegdzie można było zobaczyć maszerujące patrole. Już gdzieś głęboko w głowie miałam obraz siebie w takiej postaci. Moje rozmyślania przerwało dziwne uczucie. Uczucie obserwacji. Dyskretnie obróciłam głowę i gdy zobaczyłam sylwetkę wcześniej spotkanego przeze mnie chłopaka, odwróciłam się całkiem.
- W czymś mogę pomóc? - zapytałam grzecznie, uśmiechając się przy tym lekko. Tak naprawdę, w środku zżerał mnie stres. Chłopak zaczął się lekko jąkać, przez co sama trochę się speszyłam. "Powiedziałam coś nie tak?" - od razu w głowie pojawiły mi się podobne myśli. Postanowiłam lekko mu pomóc, lecz zanim się zebrałam i odważyłam na powiedzenie czegoś, to było za późno.
- Co Cię tutaj sprowadza, w sensie do tej szkoły? - spytał szybko. Trochę zdziwił mnie tym pytaniem, ponieważ miałam wrażenie że każdy przychodzi tu w jednym celu. Jednak nie byłabym sobą gdybym nie odpowiedziała.
- Umm.. Chciałam zostać żołnierzem, by służyć temu co nasze.. Domyślam się że jesteś tu w podobnym celu. - posłałam mu lekki uśmiech, po czym równie szybko jak on, spytałam.
- Jesteś stąd? Mieszkasz sam czy z kimś? Wybacz że tak wypytuję, ale poczułam że muszę to wiedzieć! - spojrzałam na niego niecierpliwym i przepełnionym ciekawością wzrokiem. Wyobraziłam sobie co musiał pomyśleć po zadaniu mu tego pytania i zrozumiałam że na wejściu nie powinnam pytać o takie rzeczy. Co prawda chłopak sprawił wrażenie lekko zaskoczonego, lecz nie miał trudności z odpowiedzią na to pytanie.
- Owszem, mieszkam tu calutkie 24 lata i póki co mieszkam z rodziną. Jednak planuję w niedalekim czasie zacząć szukać mieszkania i przejść na swoje. - odpowiedział spokojnie, po czym podszedł bliżej okna i włożył ręce w kieszenie. - A ty? Taka mała duszyczka jak ty, nie wygląda na tutejszą.
- Rodzina mieszka daleko stąd, przez co nie miałabym szansy się tu uczyć. Dlatego na potrzeby szkoły przeniosłam się tu do miasta i obecnie mieszkam sama.. Choć nie uważam by się to zmieniło - lekko opuściłam kąciki ust, i spojrzałam znów przez okno. Atmosfera stała się trochę napięta, przez brak tematów do rozmowy. Podczas zastanawiania się co by tu powiedzieć, chłopak znowu był szybszy.
- Nie mieliśmy okazji by się sobie przedstawić osobiście. Jestem Rei. - wyciągnął do mnie rękę. Nie chciałam pozostać mu dłużna, więc szybko również podałam mu rękę.
- Jestem Yui. Miło poznać. - znowu na moich ustach zawitał lekki uśmiech. Podczas ułamka sekundy, gdy miałam okazję trzymać chłopaka za rękę, zdążyłam zauważyć że ma ciepłe dłonie.. Albo to ja miałam zimne. Poza tym jego dłoń była co najmniej o połowę większa i wydawała mi się bardzo miękka. Przerwa mijała dość szybko, poza tym miała tylko 10 minut. Podczas sprawdzania planu lekcji, obok przeszedł ten sam chłopak, który wcześniej rzucił zaczepnym tekstem w stronę Rei'a. Zdążyłam zauważyć również, że szedł z nim jeszcze jeden z chłopaków, którzy prawie pobili się na poprzedniej lekcji. Oboje zmierzyli mnie wzrokiem i rzucili coś w stylu "ta to by się na "call girl" nadawała bardziej niż na wojnę", po czym odeszli śmiejąc się pod nosem. Nie spojrzałam nawet na Rei'a, tylko zła i upokorzona złapałam za plecak, udając się w stronę sali od historii. W momencie gdy zadzwonił dzwonek, szybko wskoczyłam do łazienki. Kilka dziewczyn obecnie tam przebywających, opuściło pomieszczenie, udając się w stronę klasy. Stanęłam przed lustrem, opierając ręce na umywalce. Ciężko westchnęłam po czym spojrzałam w lustro. Dałam sobie kopa motywacyjnego, że to zwykła dzicz nie potrafiąca się zachować, po czym szybko udałam się w stronę klasy. Na szczęście spotkałam się z nauczycielem przed klasą, a nie w, więc spokojnie weszłam do pomieszczenia i szybko zajęłam miejsce. Dopiero druga lekcja, a ja już miałam dość tego dnia. Wyciągnęłam zeszyt i w ciszy słuchałam informacji, które nauczyciel przekazywał. Nauczyciel od historii nie różnił się za bardzo od pana Smitha, również miał koszulę, lecz całą białą. Gdy się przedstawił, zapisałam w zeszycie:
"Historia - nauczyciel prowadzący : Garett Jacobson"

<Rei?

Ilość słów: 809
Otrzymane punkty: 50 + 200 = 250

Od Yongguk'a 'Pierwszy krok'

Ułożyłem w dłoniach plik pomiętych kartek, które przez lata wyrywałem z kratkowanych zeszytów. Niektóre pożarte przez czas, inne naderwane przez psy które przewinęły się przez mój pokój przez dwadzieścia dwa lata życia. Przyklęknąłem na skrzypiących,drewnianych panelach unosząc delikatnie spływające z łóżka białe prześcieradło. Ułożyłem swoje skarby w kartonowym pudle, które następnie skrzętnie owinąłem taśmą maskującą, wsuwając je głęboko pod łóżko.
Następnie wyprostowałem się, niedbale pstrykając nadgarstkami. Zacząłem rozglądać się bezwiednie po swoim pokoju, który nagle wydał się taki zimny. Zniknęły moje rysunki, teksty i koszulki piętrzące się na krześle. Zdjęcia które powiesiłem na ścianie przestały ją zdobić. Pozostał tylko nudny, pusty kolor elewacji. Westchnąłem głęboko, podnosząc z łóżka ciężką, czarną torbę. Otworzywszy drzwi przystanąłem jednak, by znów spojrzeć za siebie. Otoczyłem wzrokiem wszystko, od zakurzonych półek z książkami po okno pokryte spływającymi po tafli szkła kroplami deszczu.
Chłodny dreszcz podniecenia musnął mój kark, sprawiając że zacisnąłem rękę na uchwycie torby przerzuconej przez ramię. Świadomość tego, że zaczynam nowy rozdział w swoim życiu napawała mnie nadzieją na coś lepszego. Jednocześnie obawiałem się pozostawienia wszystkiego, co znałem i udania się gdzieś daleko w świat, skąd mogłem nigdy nie wrócić.
Klamka zapadła. Zamknąłem za sobą drzwi, robiąc krok w stronę schodów. Zszedłem po nich w dół, żegnając się z domem poprzez muśnięcie dłonią każdego centymetra drewnianej poręczy.
Moja matka, oparta o parapet stała w kuchni paląc zawzięcie papierosa, wtulona w zimną szybę uchylonego okna. Wahałem się z wołaniem jej, chcąc przedłużyć chwilę spokoju rodzicielki. Wiedziałem, jak bardzo nie chciała bym jechał. Przecież nie po to opuściła swój dom i pracę, nie po to zmieniła nasze nazwisko, nie po to wyrzekła się wszystkiego, by teraz tak zwyczajnie mnie wypuścić.
Czułem się źle, odchodząc mimo jej płaczu i nalegań ciągnących się odkąd tylko moja aplikacja do armii została przyjęta. Wiedziałem, że w tym momencie żałowała tych wszystkich lat poświęconych takiemu niewdzięcznemu gówniarzowi, któremu zamarzyło się przygody. Nie mogłem zaprzeczyć,  matce na pewno wiodłoby się lepiej beze mnie. Nie musiałaby mieszkać w starym domu na poboczach, prowadząc nędzną kwiaciarnię otworzoną na kredyt.
Dlatego musiałem odejść, w końcu odciążyć jej spracowane ramiona. Gdy już osiągnę swój cel wrócę i kupię jej piękny dom w jej rodzinnym mieście, tam, gdzie pochowała ojca.
-Już? -Ton mojej matki był chłodny, aczkolwiek naturalny. Zignorowałem podprogową prośbę, by powiedział "nie". Podjąłem decyzję, jadę i koniec.
-Tak- Odparłem, skręcając do sieni. Rzuciłem torbę pod ścianę, obok sporego kartonu wypełnionego jeszcze większą ilością rzeczy. Zacząłem się ubierać w oczekiwaniu na rodzicielkę, która jednak bardzo się ociągała. Westchnąłem głęboko, podnosząc swoje rzeczy z podłogi.-Czekam w samochodzie-rzuciłem, otwierając frontowe drzwi mieszkania.
Otworzyłem bagażnik czerwonego pickup'a, wrzucając do środka swoje manatki. Usadowiłem się na miejscu kierowcy, odsuwając siedzenie maksymalnie do tyłu, za co matka zawsze mnie ganiła.
Wkrótce kobieta otworzyła drzwi, wsiadając na miejsce pasażera. Ujrzałem odbicie swojej twarzy w jej delikatnie zaparowanych okularach. Ruszyliśmy nie wymieniając żadnych dodatkowych słów. Jazda zajęła nam około pół godziny, w końcu dotarliśmy na stację metra.
Wysiedliśmy z auta, po czym  ceremonialnie złożyłem kluczyk w otwartą dłoń kobiety. Czarnowłosa uniosła twarz w górę by spojrzeć na moją twarz - Na pewno dasz radę?
-Zaufaj mi. Jeszcze będziesz ze mnie dumna- Zapadła chwila ciszy, wypełniona cichym gwizdaniem zatrzymujących się i ruszających ociężale pociągów.
-Przyprowadź przynajmniej jakąś dziewczynę do domu, co? Niech będzie ładna-Matka uśmiechnęła się delikatnie, klepiąc  mnie ramię.
-Przyprowadzę ci chłopaka-Moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech, gdy zbliżyłem twarz nieco w stronę kobiety z ochotą kontynuowania żartobliwych zaczepek.
-Tylko niech będzie silny, żeby wnosić mi pudła do sklepu. Z ciebie nie ma żadnego pożytku -Delikatnie uszczypnęła koniuszek mojego zadartego nosa zmuszając mnie do gwałtownego odsunięcia głowy-Leć, bo się spóźnisz.
Ukłoniłem jej się nisko, powoli wycofując się do tyłu. Po chwili szedłem już zwrócony w drugą stronę, powstrzymując się od spoglądania w tył. Wiedziałem, że matka płacze. Nie musiałem tego sprawdzać. Nie chciałem.  Stanąłem na peronie, trzymając w dłoniach karton. Kiwałem się niecierpliwie na boki, chcąc już znaleźć się w swoim nowym mieszkaniu. Następnego dnia miałem rozpocząć realizację swojego marzenia.

   Podekscytowany otworzyłem oczy. Całe mieszkanie zalane było jeszcze czernią a drażniący zapach nowości przypominał mi o tym, że nie jestem w domu. Podniosłem się z łóżka, dotykając gołymi stopami zimnej podłogi. Wstałem nie dbając o poprawienie odstających na każdą stronę włosów ani zmiętej, szarej koszulki która odkrywała nie okrywała już sporej części moich pleców.
Zamiast tego otworzyłem lekko skrzypiącą szafę, by po raz setny zobaczyć mój kombinezon. Pogładziłem go palcami, uśmiechając się do siebie niczym dziecko. Zapracowałem na to wszystko sam, już od liceum czepiając się każdej wolnej posady. Cóż, planowałem tu przyjechać tuż po zakończeniu średniej edukacji. Niestety byłem zmuszony przepracować jeszcze trzy lata, by dopiąć wszystko na ostatni guzik.

    Wkroczyłem do budynku, by już z wejścia zostać kilka razy potrąconym przez rosłych żołnierzy. Przekląłem pod nosem, rozmasowując obite ramiona.  Nie to że coś, ale może trochę szacunku do człowieka? Nie? Dobra. Włożyłem ręce głęboko w kieszenie czarnej, długiej bluzy snując się po schodach w górę. Zastanawiałem się, co stało się tym ludziom. Byłem pewien, że oni też kiedyś byli dzieciakami jedzącymi pastę do zębów. A teraz? Moim oczom ukazywało się coraz liczniejsze stado wytatuowanych byków,gotowych wdeptać mnie w ziemię. Ciarki przeszły mi plecach.
Wstrzymałem oddech, odliczając powoli do trzech. To był dopiero pierwszy dzień, nie miałem możliwości tego popsuć. Nie ważne co by się działo, nie było miejsca na błąd.
Pochyliłem się, unikając wzroku ludzi dookoła. W głowie zaczął się mętlik, tysiąc myśli na raz zalało mi głowę.
A co, jeśli wszystko zniszczę już pierwszego dnia? A co jeśli...?
Nagle ktoś z impetem uderzył mnie w ramię. Przed oczami mignęła mi czerwona bluza. Jakiś chłopak rzucił pospieszne "Przepraszam", by nie przejmując się zbytnio pobiec dalej. Poderwałem głowę do góry, rozglądając się bacznie dookoła. Nagle znalazłem się jakby w innym świecie. Wszyscy wydawali się tacy...normalni? Wyglądali jak ludzie których mijałem każdego dnia na ulicy. Nie mieli na sobie kombinezonów, odznak ani setki tatuaży.
Odetchnąłem z ulgą, odgarniając z czoła niesforne kosmyki włosów. Za dużo myślę. Znowu.
Rozbrzmiał dzwonek, a przynajmniej dziwna melodyjka którą można by nim nazwać. Opiekun wpuścił wszystkich do sali, przez co znów poczułem się jakbym był w liceum. Ciesząc się nostalgicznym uczuciem, które nie miało prawa potrwać długo zająłem miejsce przy ścianie. Usadowiłem się obok grzejnika który był jak dotychczas  moim jedynym sprzymierzeńcem w tym przesiąkniętym chłodem budynku. Wsłuchałem się w głos mężczyzny, który rozpoczął zapoznawanie nas z podstawowymi zasadami placówki.
Nagle czyjeś dłonie spoczęły na oparciu krzesła zaraz obok tego, które było przeze mnie okupowane
- Mogę się przysiąść? - Wyszeptał przybysz, widocznie nie chcąc przeszkadzać wykładowcy.
 W odpowiedzi kiwnąłem głową, uśmiechając się zapraszająco do nowo przybyłej osoby.

<Ktoś? Coś?>

Ilość słów: 1091
Otrzymane punkty: 50+275=325

wtorek, 20 lutego 2018

Od Rei'a CD Yui 'Nowa twarz'

Odwróciłem się w stronę chłopaka, na którego o mały włos nie wpadłem podczas mojej walki z czasem, aby zdążyć do szkoły na czas. Na jego twarzy gościł złośliwy grymas. Dał mi jakąś pogadankę abym uważał jak biegnę, nie specjalnie go słuchałem... W końcu przestał i wszedł do klasy. Uh, że też on tutaj chodzi. Liczyłem na to, że po prostu poszedł za mną żeby dać mi wykład. Mówi się trudno. Wszedłem więc do klasy. W środku było już sporo osób, w różnym przedziale wiekowym i płciowym. Najlepsze miejsca już zostały zajęte. Niech to szlag, a miałem ochotę posiedzieć sobie w ostatniej ławce... Westchnąłem głośno i usiadłem w najbliższym końcu stoliku. Niedaleko mnie siedziała czarnowłosa dziewczyna, przez chwilę wydawało mi się, że gdzieś już ją widziałem, lecz gdy prawie odkryłem kartkę z odpowiedzią ukrytą w najciemniejszych zakątkach mojego mózgu (czytaj "wyłączonych szarych komórek") do klasy wszedł nauczyciel. Był ogromny, a dokładniej wyższy niż drzwi, które mierzyły najprawdopodobniej 190cm, czyli trochę wyższe ode mnie. Jednak poza wzrostem nie było w nim nic innego nadzwyczajnego. Miał kasztanowe włosy, całe potargane jakby dopiero wstał z łóżka. Każdy kosmyk odchodził w inną stronę. Chudy jak tyczka i ubrany w tradycyjny strój nauczyciela, koszula w kratę i mały krawacik. Wyglądał komicznie. Do moich uszu zaczęły dochodzić rozmowy osób siedzących za mną, mówiących o tym jak nieudolnie lub pokracznie wygląda nauczyciel. Z niecierpliwością czekałem aż w końcu ułoży stosik kartek, które ze sobą przyniósł i przedstawi się.
- Witam, drodzy uczniowie. Nazywam się William Smith i będę prowadził zajęcia na temat bestii. Mam nadzieję, że jesteście chociaż trochę uzbrojeni w wiedzę na ich temat. - Zachichotał cicho. Chwila... Czy to miała być próba, nie wróć, czy to miał być żart? Jeśli tak to doprawdy, kiepski. - Uzbrojeni, kumacie? Ahaha. - Will wybuchnął śmiechem. No to cudnie, mamy nieudanego komika za nauczyciela. Będziemy teraz zmuszeni na każdej lekcji słuchać jego żartów czy cokolwiek to jest. - No, ale teraz do rzeczy. Wasze pierwsze kilka lekcji z tego przedmiotu będzie zapoznawanie was z podstawowymi rodzajami bestii, rozpoznawaniem ich i sposobami pokonania, a więc przygotujcie się na test za tych parę lekcji. - Większość klasy zabuczała wyrażając w ten sposób sprzeciw, jednak nauczyciel tylko uśmiechnął się z satysfakcją i zaczął grzebać w papierach. Teoria, że każdy profesor to sadysta i masochista została właśnie potwierdzona. - A więc, może na początek sprawdzimy sobie obecność. Hmm, Celestina Deep? - Wyczytana dziewczyna wstała i krzyknęła "Obecna!". Potem każdy po kolei podnosił się z krzesła i wykrzykiwał swój byt. W końcu nadeszła i moja kolej. Lubię się wyróżniać, więc postanowiłem określić się inaczej. - Rei Katsuo?
- Zwarty i gotowy! - Krzyknąłem wstając i unosząc rękę do góry. Podniosłem kąciki ust w uśmiechu z odniesionej sukcesem osobistej misji. Jednak nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Usiadłem z powrotem na miejsce, już bez żadnej ekscytacji.
Po kilku osobach przyszła kolej na kruczowłosą dziewczynę parę ławek przede mną. "Yui Ichiro". Podparłem głowę prawą dłonią i przez chwilę jeszcze wpatrywałem się w plecy dziewczyny, gdy nagle moje zainteresowanie przyciągnęła osoby tuż za mną. Odwróciłem natychmiastowo głowę i obserwowałem jak kolesie o mały włos nie skoczyli sobie do gardeł. Profesorek przerwał sprawdzanie obecności, podszedł do delikwentów, złapał ich za kołnierze i wywlókł na zewnątrz klasy mówiąc, że wrócą jeśli przemyślą swoje zwierzęce zachowanie. Trochę jak w przedszkolu, gdzie jak nabroisz idziesz do kąta. Po klasie znów przeszło echo szeptów na temat nauczyciela, lecz gdy wrócił nastała cisza, jakby ktoś przestraszył małe owieczki.
Lekcja minęła dość szybko, samo sprawdzanie obecności zajęło jakieś 10 minut. Gdy w końcu zabrzmiał dzwonek na przerwę poderwałem się z krzesła i wciąż pakując swoje rzeczy do bordowego plecaka wyszedłem z klasy. Nie to, że się spieszyłem, po prostu chciałem wyjść z tego pomieszczenia i zaczerpnąć świeżego powietrza. O dziwo pewna osoba pomyślała o tym samym. Przy otwartym oknie stała już czarnowłosa dziewczyna. Chwila, jak ona miała..? Emm, Tuli? Nie, Oui? Złapałem się za brodę. Jakoś niespecjalnie przywiązuję uwagę do imion innych. Ah, Yui! Uniosłem wskazujący palec do góry, triumfując udane przypomnienie. Dziewczyna, jakby usłyszała moje myśli, odwróciła się i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- W czymś mogę pomóc?
- Ah, em, eee... - Kompletnie zapomniałem słów, które chciałem powiedzieć. Nienawidzę pierwszej wymiany zdań, dopóki nie odnajdzie się temat trudno jest poznać drugą osobę. - Cooo cię tutaj sprowadza, w sensie do tej szkoły? - Ale żeś zabłysnął Rei, no gratuluje. Przecież to cholera oczywiste, że chce zostać żołnierzem, ty matole.

 <Yui?>

Ilość słów: 737
Otrzymane punkty: 50 + 185 = 235