Cała ta sytuacja zostawiła mi w ustach gorzki,
nieprzyjemny smak, może to krew z wargi, którą nerwowo zagryzałem przez całą
naszą podróż do gabinetu pielęgniarki. Wciąż czułem, jak nienaturalnie szybko
biło mi serce, jak ciężki i drżący jest mój oddech, jak drżą mi dłonie, chociaż
ja nie dostałem ani jednego uderzenia.
Kto normalny rzucał w osobę koszem na śmieci?
Yongguk szedł kilka kroków przede mną,
stawiając spokojne i uważne kroki. Co prawda kobieta powiedziała, że jeżeli
czuje ból, to wszystko jest w porządku, jednak wciąż miałem wrażenie, że mimo
wszystko cała sytuacja była moją winą, co powodowało, że było mi jeszcze
bardziej niedobrze. W końcu rzuciłem się między napastnika a chłopaka leżącego
na ziemi. Za mną rzucił się Yongguk, który dostał najwięcej obrażeń. Wciąż nie
byłem pewien, czemu to zrobił. Mimo wszystko byłem mu cholernie wdzięczny.
Potruchtałem w stronę chłopaka, wyrównując z
nim krok. Szliśmy chwilę w ciszy, Yongguk skupiony na swoich krokach
(przynajmniej tak mi się wydawało, wciąż patrzył się w podłogę), ja próbujący
zacząć rozmowę.
- Nie musiałeś wtedy, no wiesz – przełknąłem
ślinę, gdy jasnowłosy zwrócił na mnie wzrok. – Ale dziękuję. Gdyby nie ty,
wylądowałbym jak tamten, z koszem na głowie – zaśmiałem się gorzko, drapiąc się
lekko po karku.
- Nie
ma sprawy – uśmiechnął się ciepło, ale widziałem gdzieś w głębi, że napastnik
mimo wszystko musiał go nieźle poturbować.
Pielęgniarka wskazała nam łóżko z boku
gabinetu, siadając do komputera. Pozwoliłem Yongguk’owi położyć się na pryczy,
sam usiadłem na chłodnej posadzce obok niego. Chłopak posłał mi wdzięczne
spojrzenie, ja tylko uśmiechnąłem się niepewnie, obserwując kobietę wystukującą
coś na klawiaturze. Po chwili ciszy poprosiła od jasnowłosego dane, imię,
nazwisko, rocznik. Wpisała to wszystko w komputer i zniknęła, mówiąc coś o
drukarce pod nosem.
Gdy drzwi gabinetu zatrzasnęły się za nią,
odwróciłem głowę w stronę leżącego na łóżku.
- Hej, przynajmniej nie musimy iść na
strzelectwo – uśmiechnąłem się krzywo w jego kierunku, składając dłonie w
kształt pistoletu. – Zawsze jakiś plus.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, ja zsunąłem się
lekko, żeby wygodnie oprzeć głowę o ramę łóżka i zwróciłem wzrok na sufit.
- To głupie – wymsknęło mi się po chwili, gdy
czułem, jak zmęczenie osiada na moich ramionach i przymyka moje powieki.
- Co? – pytanie Yongguk’a uświadomiło mnie, że
powiedziałem to na głos a nie w myślach, co było w moich planach. Zwróciłem
wzrok w stronę chłopaka. Z mojej pozycji widziałem go prawie do góry nogami ale
nie miałem ochoty podnosić się, materac narzucony na pryczę był bardziej miękki
niż mi się wcześniej wydawało a ja zacząłem czuć efekty nowych leków (których
jednym z efektów ubocznych była, uwaga, senność) i stresu spowodowanego walką
przerwaną przez nas na korytarzu.
- Zostawiła nas samych w gabinecie.
Pielęgniarka. Poza tym, czemu tamci się pobili? To nie ma sensu. Nic nie ma
sensu. – powstrzymałem ziewnięcie, podskakując lekko, gdy drzwi otworzyły się z
trzaskiem i do sali weszła ciemnowłosa kobieta. Wróciła na swoje poprzednie
miejsce, wyciągając coś z szuflad obok biurka. Ruszyła w naszą stronę, więc
wstałem i usunąłem się na bok.
Pielęgniarka ostukała Yongguk’a, sprawdziła mu
tętno, upewniła się, czy nie ma nic złamanego, zwykłe, podstawowe badania. Gdy
oznajmiła, że z akcji zostaną chłopakowi maksymalnie siniaki, wypuściłem
powietrze, którego nie wiedziałem, że powstrzymywałem. Mnie tylko zapytała, czy
zostałem dotknięty, ale kiedy pokręciłem głową, schowała przedmioty powrotem do
szuflad.
- Dobra, musicie tutaj posiedzieć do –
zmarszczyła brwi, spoglądając na zegarek na jej nadgarstku. – trzynastej, potem
wracacie na zajęcia.
Po tym wróciła do wstukiwania informacji na
komputer bez kolejnego słowa. Skrzyżowałem wzrok z jasnowłosym leżącym na pryczy,
marszcząc brwi.
- Zaraz – powiedziałem powoli, podchodząc do
kobiety. Ona po dłuższej chwili podniosła na mnie niechętnie wzrok. – Nie poda
mu pani żadnych leków przeciwbólowych? Ibuprofenu, paracetamolu? Chyba widać,
że go pobili?
Pielęgniarka zmierzyła mnie wzrokiem, nie
odzywając się przez jakiś czas. Wstała i ruszyła do kabinet ki obok, wyciągając
kilka pudełek, obserwując uważnie opakowania. Po chwili pozbyła się wszystkich
oprócz jednego, z którym ruszyła do Yongguk’a leżącego na pryczy. Nachyliła się
nad nim, machając ulotką wyjętą ze środka.
- Jedna co trzy godziny. Jeśli ból nie ustanie
do jutra, kontaktuj się.
Chłopak podniósł się, popijając tabletkę wodą,
którą podała mu kobieta.
Po tym zostaliśmy wypchnięci z gabinetu.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon, sprawdzając
godzinę - było kilka minut do trzynastej, więc nie mogłem wskoczyć do środka i
oskarżyć ją, że wyrzuciła nas przed określoną godziną. Schowałem komórkę,
zwracając wzrok na Yongguk’a. On patrzył się gdzieś przed nas, na kilku
studentów stojących w grupce. Sam zacząłem się zastanawiać, czy wszyscy tutaj
są tak agresywni? Oczywiście, jesteśmy kadetami i powinniśmy być nawet
przyzwyczajeni do przemocy, ale czy rzucanie w siebie śmietnikami to było
zachowanie na porządku dziennym?
Kolejny dzwonek wyrwał mnie z zamyślenia
równie nagle, jak przerwał grupce w rozmowie. Szybko rozpierzchli się po
korytarzu, znikając w różnych salach bez pożegnań między sobą.
Wtedy wpadłem na pomysł.
Złapałem jasnowłosego za ramię, zwracając jego
uwagę na siebie.
- Chodźmy stąd – on podniósł brwi, ale nie
wyglądał, jakby miał ochotę protestować, więc zacząłem znów mówić. – Mamy
wymówkę, była bójka. Ja nie mam już ochoty tu być dzisiaj. Przyjdziemy jutro.
Teraz możemy gdzieś wyjść, odpocząć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz